Zeroemisyjne samoloty i nie tylko

Chciałbym pomóc w osiągnięciu zerowej, acz niemożliwej do uzyskania na świecie emisji gazów cieplarnianych, bo nawet po tzw. całkowitym przejściu na zeroemisyjność coś będzie emitować coś, ale postanowiłem, że ze sceptyka zmienię się w pomocnika.

Pomyślałem i właściwie rozwiązanie przyszło samo, a wystarczyło przyjrzeć się początkom awiacji na świecie, kiedy to napęd rozpadających się maszyn latających stanowiły ludzkie mięśnie. Idąc właśnie tą drogą, muszę chyba zainteresować moimi pomysłami irlandzką linię lotniczą Ryanair, bo przecież ona chwali się, że zmniejsza emisję dwutlenku węgla, mniej hałasuje i w ogóle ekologia to jest to, w co właśnie się wepchała.

Proponuję więc, żeby połączyć siły, a za odpowiednie wynagrodzenie, przekażę szkice i rozwiązania techniczne, jakie przygotuję, by właśnie Ryanair stał się w 150 procentach ekologiczną linią lotniczą number one w Europie, jak sama o sobie mówi.

Musimy jednak zawiązać współpracę z Boeingiem, ale i to będzie z korzyścią dla tego amerykańskiego giganta, bo uproszczę ich maszynę serii MAX do minimum, więc skończą się kłopoty z wiecznie pojawiającymi awariami.

Do rzeczy, bo przecież jednak pomysł w założeniach muszę ujawnić, aby się oba konsorcja zainteresowały i zaczęły szukać możliwości nawiązania kontaktu ze mną. Po pierwsze samoloty przestają być blaszane, bo nie będą musiały, gdyż ich osiągi zmniejszą się diametralnie, czyli wystarczy z wierzby płaczącej wykonać szkielet i obciągnąć go płótnem utkanym z koiry, czyli włosów orzecha kokosowego. Dlaczego ten materiał? Jest nienasiąkliwy, trudno psujący, a po spleceniu wytrzymały, więc idealnie nadaje się na poszycie samolota.

Siedzenia zrobimy z plecionych wodorostów, by w przypadku wodowania mogły bezproblemowo trafić do środowiska naturalnego, więc ekologia tej maszyny latającej będzie wręcz porażająca.

Niestety maszyna musi charakteryzować się żywotnością, czyli część elementów powinna być żelazna, a chodzi mi o te wszystkie dźwignie do manewrowania samolotem. Kompas też powinien być nieekologiczny, żeby w ogóle działał, bo jednak piloci muszą nas dowieźć do miejsca docelowego.

Silników właściwie nie będzie, czyli nic nie będzie kopcić, smug kondensacyjnych zostawiać, a i chemitrailsów nie da się robić, więc wyeliminujemy możliwość nas trucia, jak mówią wiedzący.

Tak dochodzimy do napędu, bo jednak trzeba będzie jakoś maszynę w ruch wprowadzić, więc przed każdym siedzeniem zamontuje się pedały, jak w rowerze, by nadać odpowiednią prędkość. Ważne jest, że na pokładach Ryanair EcoFly, nie będzie się już sprzedawać zdrapek, żeby napędzających nie rozpraszać, a i batonika się za darmochę dostanie, jak ze sił opadnie. Zmieni się również rola stewardes, bo będą one nadawać tępo kręcącym, czyli pokrzykiwać „prawa, lewa, prawa, lewa”, by pasażer napędowy wiedział, jak ma się w rytmie utrzymać.

Jedno zastrzeżenie, bo nawet silny z wyglądu pasażer, nie zostanie wpuszczony na pokład, o ile przed lotem zje na śniadanie tradycyjną irlandzką fasolkę w pomidorach. Jak zero emisji to zero emisji. Jasne?

W każdym razie takie samoloty latać mają w mojej koncepcji na trasach krótkich, więc dwie godzinki pedałowania to chyba każdy wytrzyma. Teraz biorę się za dopracowanie szczegółów i przesłanie mojego innowacyjnego pomysłu do Ryanaira i Boeinga. Czymajcie kciuki.

Jak się Ford, z którym jestem związany od kilku lat, obudzi i będzie chciał pomocy, też dam radę ich wesprzeć.

Bogdan Feręc

Photo by Rodion Kutsaiev on Unsplash / CC BY 2.0 DEED Tino Rossini

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
ZNAJDŹ NAS:
Wpadka irlandzkiej l
Romuald Lipko - czas