Zaskakująco podły w smaku
Namówiony zostałem, aby spróbować kilku wyrobów produkcji wegańskiej, więc tego popularnego ostatnio, jak się wydaje zamiennika białka zwierzęcego, nie mówiąc już o substytutach innych wartości odżywczych.
Już pierwszy z testów, więc smakowy wypadł blado, choć przyznam, że kotlet à la kurczak w curry był znośny, choć w smaku bardziej niż daleko było mu do wyrobów przemysłu drobiarskiego, nawet tych z Irlandii, a do wybitnych przecież nie należą. Sałaty pominę, bo tam niewiele da się już zepsuć, ale na mój wyraźny bunt trafił tzw. wegański ser, bo to, co stało się urozmaiceniem wegańskiego stołu, nawet nie powinno mieć nazwy zbliżonej do „ser”.
Otóż mdły zlepek różnych substancji, jakich użyto do wyprodukowania tego czegoś, nadawał się bardziej do uzupełniania ubytków w ścianach, niż położenia na talerz, ale eksperci w dziedzinie bezmięsnego jadła orzekli, iż jest bardzo, a nawet wybitnie smaczny.
Tak na marginesie, rzekłem, że w takim razie nie chcę próbować tych gorszych jakościowo, bo po co mój żołądek prezentować ma próby pozbycia się niechcianych substancji…
Jednak poprosiłem, aby zapoznano mnie z recepturą tego dzieła fantazji producenta, a siedziała tuż obok mnie, więc tym większe było jej niezadowolenie, kiedy zapytałem, z której uczelni chemicznej wywodzi się fachowa ręka tworząca ów żółto-pomarańczowy przedmiot, specjalnie pomijając nazwy związane i kojarzące się z pokarmem.
Urażona do żywego domorosła specjalistka od żywienia podejrzanymi składnikami powiedziała, że to sama natura dała jej komponenty, więc po pierwsze moje reakcje są przesadzone, a pod drugie nie powinienem tego mówić, bo mogę kogoś urazić.
Nie pozostałem jej dłużny i odparłem, że jestem już na tyle stary, iż nie muszę się ograniczać w wyrażaniu swoich opinii, a na dodatek jest doskonałym przykładem dziecka szczęścia, któremu nikt nigdy nie powiedział słowa prawdy, co ją właśnie skrzywdziło na całe życie. Każde słowo, które nie idzie w kierunku pochwały, odbiera jako atak na swoją osobą, więc może się nawet na mnie obrazić dozgonnie lub rzucić w morską toń.
Kiedy przełknęła gorycz dwóch porażek, bo kulinarnej i słownej, ujawniła sekretną formułę i jak się okazało, w skład wchodzą oleje i węglowodany, o czym nie wiedziała, bo nazywała wszystko nazwami własnymi. Kiedy zapytałem, co to jest fasola, tapioka i czym są orzechy, padło sakramentalne „roślinami” i na tym się skończyło.
Tym samym „ser”, jak była łaskawa nazywać to mdłe i bezsmakowe coś, a właściwie smak zagłuszony został ziołami, był połączeniem olejów roślinnych i warzyw strączkowych z orzechami. W porządku, bo jak dobrze się temu przyjrzeć to można wykonać produkt, który będzie zachowywał się jak ser, a nie kruszył, jak go przez nieuwagę przeciąć nożem.
Do tego wszystkiego weganka z krwi i kości do produkcji tegoż wytworu jej myśli twórczej użyła mleka kokosowego i oleju palmowego, więc nie pozostawiłem i tego bez komentarza, czepiając się, tym razem z jeszcze większym rozmysłem, że nie jada zwierząt, bo one cierpią w garnku, ale już orangutany i inne naczelne żyjące na palmach kokosowych morduje bez ograniczeń.
Skończyło się więc na tym, że spoczywający na platerze zlepek roślin i tłuszczu, którego nijak serem nazwać nie można, powinien w mojej ocenie posłużyć do karmienia trzody chlewnej, a nie trafić na stół i to jeszcze z przeznaczeniem do konsumpcji ludzkiej. Na domiar złego, owa twórczość rąk chemiczki z zamiłowania, musiała wytworzyć potężne ilości CO2, gdyż w Irlandii palm kokosowych nie uświadczysz, a sam transport mleka z kolosów, tapioki, orzechów nerkowca, migdałów i oleju z palmy nakopcił tak, jak stado krów, pasące się przez rok na irlandzkich łąkach, bym później mógł usmażyć na węglu drzewnym soczysty stek.
Konkludując, odnoszę wrażenie, że na tego typu biesiady już nie będę zapraszany, choć od czasu do czasu, spożywam jakieś wegańskie potrawy, ale nieprzesadnie i bez zbytniego zaangażowania.
Gwoli ścisłości, od lat mogę pochwalić się znajomością z pewną weganką, a ta ma całkiem inne umiejętności kulinarne i swoje potrawy oraz wyroby z roślinności doprowadziła do perfekcji. Wręcz uwielbiam jej pasztet z ciecierzycy, świetnie przyrządza kotlety z mieszanki grzybów, a i jej wegańskie kiełbaski są o niebo lepsze, niż śląska podwędzana z grilla. Sera u niej nigdy nie jadłem, więc może już odkryła, że nie wszystko nadaje się do wegańskiego podrobienia.
Bogdan Feręc
Photo by Aleksey Melkomukov on Unsplash