Nie dosyć, że są nieszczerzy, to jeszcze wmawiają nam niestworzone rzeczy, ale robią też coś dobrego, czyli sadzą.
Właśnie tak postąpił amerykański prezydent, który w Phoenix Parku zasadził „dżewo”. „Zasadził dziadek rzepkę w ogrodzie, chodził tę rzepkę oglądać co dzień”, a nie, tak nie będzie, bo może i dziadek zasadził, ale nie rzepkę, bo drzewo, a i doglądać go nie będzie, bo zaraz wraca do siebie, a to daleko jest.
Nie ma obaw, że będzie musiał podlewać, gdyż zasadził w Irlandii, więc o deszcz tu łatwo, natomiast będzie roślina rosła i potężniała.
To jednak nie jest głównym tematem dzisiejszego felietonu, a same drzewa i je sadzący. Ileż to razy można było widzieć w telewizji, że polityk, gdzie by nie pojechał, zaraz łapie za sprzęt ogrodniczy i niewprawną ręką walcząc z materią nieożywioną, łopatą macha, łapie za roślinność wysokopienną korowaną, zakopuje, by rosła i stała się widomym znakiem bratniej przyjaźni między narodami świata. Tych drzew sadzą od groma, więc powinni już nasadzić spory las, czyli można też powiedzieć, że równoważą w ten sposób ślad węglowy, jaki zostawiają ich odrzutowce.
Powiedzieć można i tyle z tego.
Zasadzi, poleci, zapomni i co?
I drzewo rośnie, nabiera siły w korzeniu, pniu i koronie, aż tu nagle wybucha wojna albo przynajmniej stosunki się ochładzają, a drzewo przyjaźni braterskiej między narodami i politykami miłującymi pokój, rośnie. To błąd, bo przecież powinno się wyciąć, jak strąca się z cokołów nieważnych już ojców narodów, by dać wyraz, że teraz inni byli ważniejsi i to oni walczyli, a nie ci tamci…
To oczywiście pokazówka i hipokryzja w czystej postaci, bo polityka właśnie na takich wartościach jest oparta, więc nie pozwólmy sobie wmówić, że jest inaczej, niż jest.
Bogdan Feręc
Na fotografii uwidoczniono uroczyste zasypanie korzeni, bo zielonym do góry, rachitycznej namiastki drzewa przez prezydenta USA w Phoenix Park.
Photo: Facebook – Uachtarán na hÉireann Michael D. Higgins