Site icon "Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Reklama
Reklama

Zagłada jest nieunikniona

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Rolnicze protesty, jakie obserwuje się obecnie, ale też wcześniej, nie przyniosą żadnego efektu, bo rolnicy w takiej formie, z jakimi mamy do czynienia dzisiaj, nie są nikomu, czytaj Unii Europejskiej, potrzebni.

Przede wszystkim to cały czas grupa, która jest całkiem silna, a nie oglądając się na nikogo, potrafią zorganizować, zablokować miasta lub przejścia graniczne i oblewać gnojowicą wszelkie urzędy, jakie im podpadną. Czy to jest na rękę Brukseli, Warszawie, Berlinowi, Paryżowi i Dublinowi? Z pełnym przekonaniem można powiedzieć, że nie, a i niepotrzebni są im ludzie niepoddający się nakazom płynącym z góry.

Z innymi grupami społecznymi już sobie poradzono, bo skutecznie uciszono większość, a niedobitki zaraz otrzymają knebel w postaci elektronicznej waluty.

Z rolnikami sytuacja jest trochę inna i nie do końca da się na nich stosować metody, jakie działają na większość społeczeństw, czyli również z nimi należy się rozprawić, ale przyjąć odmienny model ich likwidacji. Tak, tak, likwidacji, bo unijne rolnictwo, przynajmniej to indywidualne, co by Unia nie mówiła, otrzymało już wyrok śmierci, a ten jest w fazie realizacji. Właśnie dlatego pojawiające się protesty rolników, właśnie dlatego próby ratowania i zachowania go w obecnej formule, jednak bez pomocy zwykłych zjadaczy chleba, skazane na porażkę.

Taka mała Irlandia, w której rolnictwo od dawna jest w zaniku, nie obchodzi już praktycznie nikogo, choć jeszcze lobby wołowe i jagnięce podejmuje próby ochrony rynku obu gatunków mięsa, ale tak dziać się będzie do czasu, gdy Unia Europejska zadusi je klimatycznymi rękoma. Podobnie stanie się z sektorem mleka, bo ten już teraz ma duże problemy, aby w przypadku producentów utrzymać się na powierzchni, więc za kilka lat, ostatnie stada mleczne powędrują do ubojni, by w tej zakończyć swój żywot.

Polska będzie bronić się dłużej, a może ma tylko taką nadzieję, jednak patrząc na interesy reprezentowane przez Warszawę, zatrzymać zamachu na rolników w naszej ojczyźnie raczej nie sposób.

To bardzo ostra ocena, ale wynika z propozycji, jakie pojawiają się w brukselskich umysłach, a one to prostą drogą prowadzą na rzeź cały system rolny. Dobrze, nie cały, bo przecież nawet Europejczycy i to ci z Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego jeść muszą, więc należy coś produkować, by te pół miliarda żołądków zaspokoić. Unia wie też doskonale, iż to głód jest najgorszym, co może się jej przydarzyć, bo najszybciej wyprowadzi ludzi na ulice.

Tak dochodzimy do rozwoju w Unii Europejskiej konglomeratów, jak za czasów komunizmu PGR-ów, czyli Państwowych Gospodarstw Rolnych, a to one miały rozwiązać bolączki całego socjalistycznego świata. Nie bardzo to wyszło, ale tylko dlatego, że były państwowe, a wówczas uważano, że są niczyje.

Nie stanie się w ten sposób w nowej PGR-owskiej koncepcji, albowiem właściciel będzie prywatny, co z kolei oznacza, że narzuci rozwiązania i wprowadzi plany do realizacji. Wówczas trzeba się będzie z tego wywiązać, co nawiasem mówiąc, stanie się też nową metodą niewolnictwa.

Tego nie usłyszy się z ust żadnego z unijnych polityków, ale wydaje się, że wszystkie działania politycznych tuzów z Europy zmierzają do rozłożenia obecnej formy rolnictwa na łopatki, czyli doprowadzić mają do upadku gospodarstw rolnych. Kiedy to już się stanie i zostaną pojedynczy wytwórcy płodów rolnych, na arenę zaczną wchodzić, jak ma to miejsce na Ukrainie, korporacje, a te zawładną całą dostępną ziemią rolną.

Wówczas orać się będzie na jeden sygnał, siać też na gwizdek, a i tylko z nasion, jakie po obróbce genetycznej staną się dostępne, by dawały wysokie plony i odporne były na choroby. Mniej istotne staną się ich wartości smakowe, z czym do czynienia mamy obecnie, więc spożywczy syf z pól, trafiać będzie na sklepowe półki.

Dokładnie tak samo wyglądać ma koncepcja hodowli zwierząt rzeźnych, które karmione sztucznie przygotowanymi paszami, niewiele wspólnego będą miały z aktualnie możliwym do kupienia mięsem. To jednak przy założeniu, że świerszczy i karaluchów nie będziemy musieli wcinać, bo przecież krowa, świnia i inne jagnięta, gazy cieplarniane produkują, czyli są passé. Robale nie.

Kiedy już europejskich rolników sprowadzi się do narożnika, gdy ostatkiem sił produkować będą żywność, pojawią się mężowie opatrznościowi i wybawią ich z kłopotów. Jak? Wykupią za psi pieniądz gospodarstwa, przejmą za bezcen ziemię, ale nie wyrzucą z domów, bo przerobią rolników na wyrobników, którzy dostarczać będą koncernom produkty, jakich te będą sobie życzyć. Będą to wówczas wyłącznie pracownicy kontraktowi, więc nawet na jotę nie będą mogli pozwolić sobie na żadne odstępstwa, a to oznacza, iż albo będą robić to, co nakaże korporacja, albo zostaną bez środków do życia.

To taki trochę powrót do pańszczyzny, chociaż z XXI-wiecznym wydaniu, a już nie daj Panie Boże, żeby odbywało się na zasadach, jakie już teraz spotyka się w Stanach Zjednoczonych. To właśnie korporacje kontraktują zboża, ustalają zasady hodowli krów i kurczaków, ale i dostarczają całą technologię do ich produkcji. Podpisują też uzależniające od siebie rolników oraz producentów kontrakty i pilnują, żeby z tych wywiązywali się od pierwszego do ostatniego punktu umowy. Odstępstwo, nawet niewielkie, skutkuje rozwiązaniem umowy i rolnik pozostaje z setkami ton zboża lub kilkunastoma kurnikami wypełnionymi kurczakami, z którymi nie może nic zrobić. Wolny rynek wtedy już nie istnieje, bo przejęty został w całości przez korporacje, które zarządzają nim od samego początku do samego końca, więc od siewu do sprzedaży w sklepie.

Jak to odbędzie się w Irlandii? Tu nie ma najmniejszego problemu, gdyż pojawią się po wprowadzeniu kolejnych chorych unijnych dyrektyw klimatycznych zasady, a tych nie będą mogli rolnicy wypełnić lub uczynią produkcję nieopłacalną, więc uznają, że czas się zwijać. Wtedy na wyspę przypłynie przedstawiciel amerykańskiej firmy, maksymalnie dwóch i zaczną skupować od rolników ziemię, co przedstawione zostanie, jako pomoc w trudnej sytuacji. Dostaną też możliwość kontynuowania swojej pracy, czyli pozostania rolnikami, ale już na usługach koncernów zajmujących się produkcją sztucznej żywności.

W krajach większych, jak Polska, Niemcy i Francja, sam sposób będzie taki sam, jednak wymagać nieco więcej czasu i większej ilości zabiegów, by doprowadzić rolnictwo do upadku. Pojawi się też prawdopodobnie większa ilość wybawicieli, ale na końcu efekt będzie dokładnie taki sam.

Mamy też do czynienia z sytuacją, chociaż obecnie w USA, że korporacje i najbogatsi tego świata, w kawałkach, które jeszcze zostały w prywatnych rękach, skupują ziemię, więc włączają te spłachetki do światowego potencjału rolnego, co następnie da możliwość zarządzania całą produkcją żywności.

Wrócę na chwilę do Ukrainy, bo to doskonały przykład, co dziać się będzie na kuli ziemskiej w zakresie rolnictwa. Zadał sobie ktoś pytanie, ile ukraińskiej ziemi jest w rękach prywatnych rolników? Odpowiedź jest prosta, bo niewiele ponad 20%, a cała reszta jest własnością korporacji, które zrobiły sobie z tamtejszego rolnictwa dojną krową. To też wyjaśnienie, dlaczego świat tak mocno walczy o Ukrainę, więc kraj jako taki i jego mieszkańcy, wcale nie są ważni, bo chodzi o interesy globalnych potęg, a te muszą zarabiać, niezależnie od tego, czy zboże jest dobrej jakości, czy może spleśniałe.

Na koniec jeszcze Niemcy i Francja, które zainteresowane są zniszczeniem swojego, jak i unijnego rolnictwa, bo w tym leży ich interes. Oba państwa to najpotężniejsi w Unii producenci przemysłowi, którzy zalali cały unijny rynek lodówkami, pralkami, telewizorami i innym sprzętem AGD, a do tego zapchali go samochodami. To oznacza, że sprzedaż, a co za tym idzie produkcja, spada, więc należało znaleźć sposób, by produkcję utrzymać, a może nawet ją zwiększyć.

Na ograniczonym już rynku Europy, niewiele dało się zrobić, bo nawet badziewną pralkę wymienia się najczęściej, co trzy lata, gdy skończy się jej gwarancja, a do tego Bruksela wydłużyła ostatnio okres, w którym urządzenie musi działać. Telewizory wymienia się jeszcze rzadziej, o samochodach nie wspominając.

To skłoniło obie największe europejskie gospodarki do poszukiwania nowych rynków zbytu i ten znalazły, chociaż taki trochę biednawy. Ameryka Południowa miała stać się nową ziemią obiecaną dla Francji i Niemiec, więc to tam pchać chcą swój sprzęt, by utrzymać status najpotężniejszych gospodarek. Pojawił się jednak problem, gdyż większość tamtejszych państw, nie ma pieniędzy, żeby kupować lodówki, pralki, mikrofalówki i telewizory, o samochodach ponownie nie mówię. Jednak i na to znalazła się rada, więc wymyślono, że skoro Ameryka Południowa może produkować żywność, to właśnie nią będzie płacić i powstanie taka międzykontynentalna wymiana barterowa. Niestety na przeszkodzie stanęło unijne rolnictwo, bo i ono chce produkować, więc mamy konflikt interesów.

Na domiar złego, Unia Europejska podpisała z Ameryką Południową umowę stowarzyszeniową Mercosur, na co nalegały właśnie Niemcy i Francja. W jakim celu? Zyskują potężny rynek z prawie miliardem ludzi, a i region, który odpowiedzialny jest za wytworzenie 25% światowego PKB. Do tego wszystkiego rynek chłonny, więc znajdujący się w kręgu zainteresowania producentów przemysłowych. Proste?

Bogdan Feręc

Photo by Vitali Adutskevich on Unsplash

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
Reklama
Reklama
Reklama
Exit mobile version