Od samego początku swojego istnienia Unia Europejska stale mówi o coraz głębszej integracji wspólnoty, co w pierwszej fazie tworzenia zjednoczonej Europy miało trochę inne cele, które obecnie, po ich całkowitym wywróceniu, mogą zagrażać państwom odrębnym narodowo.
Na początku umowy stowarzyszeniowej traktaty mówiły głównie o wolnym handlu, wymianie towarowej, myśli i współpracy, a następnie dołączano kolejne udogodnienia, jak swobodne podróżowanie w ramach unijnego bloku. Kiedy dołączyły do tzw. starej Unii Europejskiej nowe państwa, a stało się to po upadku komunizmu i rozpadzie bloku socjalistycznego, również te zyskały swobody, jakie zaczęli sobie cenić nowi obywatele UE.
W naszym przypadku, czyli Polaków, chodziło przede wszystkim o nadrabianie opóźnień w wielu dziedzinach i postawienie naszej ojczyzny na gospodarcze nogi, ale też możliwość, jaką otrzymaliśmy w 2004 roku, czyli otwarcie się Europy, z pewnymi wyjątkami, na pracowników z państw byłych demoludów.
Swoboda podróżowania po całym kontynencie, która oznaczała pozbycie się paszportu, miała dla wielu osób z Polski ogromne znaczenie, gdyż poniekąd oznaczała pełnię wolności. Granice przekraczało się „na dowód osobisty”, by następnie doczekać się chwili, gdy przejścia graniczne zostały zlikwidowane i właściwie tylko nazwy na przydrożnych budynkach informowały, że nie jesteśmy już w Polsce.
Swoboda i wolność to słowa, które wielokrotnie przewijały się w rozmowach zaraz po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej, a i nie zauważaliśmy minusów, jakie przyniosła nam wspólnota. Ta jednak nie porzuciła swoich celów, więc nadal „rozkręcała” się z integracją, a też tą, której może i chcą brukselscy politycy, ale nie zwykli mieszkańcy UE. Tak przeszliśmy przez „ubogacanie kulturowe”, a to ono właśnie najbardziej daje się we znaki Europejczykom, bo boją się już chodzić wieczorami po ulicach, a i czmychają poza centra miast, byle dalej od tego „ubogacenia”.
Przez cały jednak czas w Unii Europejskiej – w najdalszej części jej ogrodów kiełkowała idea, która zmienić miała blok w jedność i coś na kształt Stanów Zjednoczonych Ameryki. Ten pomysł, dla niektórych od początku zły, miał też swoich zwolenników, a na marginesie dodam, że i ja takim niegdyś byłem. Przeciwnicy podkreślali natomiast, iż proponowana integracja prowadzić będzie do utraty tożsamości narodowej, państwowości i wtłoczenia wszystkich państw w jeden wspólny mechanizm pod zarządem Komisji Europejskiej.
Unia Europejska przestała się właśnie kryć ze swoimi pomysłami i teraz już całkiem otwarcie mówi, a początek tego mieliśmy w połowie lipca, że federalizacja Unii Europejskiej powinna być rozpoczęta praktycznie natychmiast. Co oznacza termin federalizacja? Przekształcenie się z unii państw narodowych, czyli z konfederacji, w jeden organizm, więc federację. Ta natomiast, ogranicza możliwość samostanowienia państw stowarzyszonych, choć pozostawia im namiastkę autonomii, jednak w tak niskim zakresie, że nie będzie można chyba powiedzieć, że jako Polska, czy też Irlandia, w ogóle przetrwamy. Nazwy może tak, ale tylko one i będą nazwami poszczególnych stanów, jak ma to miejsce w USA.
Za początek federalizacji można poniekąd uważać rok 1983, kiedy podpisano deklarację stuttgarcką o Unii Europejskiej, a to właśnie w tym dokumencie mętnie przedstawiona jest kwestia zacieśniania związków pomiędzy państwami członkowskimi. Mętna była, bo teraz swobodnie da się stwierdzić, iż wszystko zacznie się zmieniać w przyszłym tygodniu, kiedy przewodniczący frakcji Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy w Parlamencie Europejskim Guy Verhofstadt zaproponuje radykalne zmiany wielu traktatów europejskich.
Jak podkreśla się w dokumencie, a ten przygotowany został przez zespół pod kierownictwem Verhofstadta, zmiany są „rewolucyjne, lecz niezbędne”. W prostych słowach oznaczać będą odejście od państw narodowych, a utworzenie federacji, czyli popularnie nazywać się będzie ten nowy twór Stanami Zjednoczonymi Europy.
Prym w międzynarodowej grupie, która stworzyła nie podwaliny, a pełną koncepcję federalizacji Unii Europejskiej, wiedli przedstawiciele Niemiec i państw germańskich, a to oni właśnie nakreślili ramy federalizacji Europy.
Z wypowiedzi Guya Verhofstadta wiemy, iż dokument odpowiadać ma jakoby oczekiwaniom wszystkich państw członkowskich Unii Europejskiej, a i są przygotowane, jako kierujące się istotą demokracji UE. W grupie opracowującej założenia federalizacji Unii Europejskiej uczestniczył również polski europarlamentarzysta Jacek Saryusz-Wolski, jednak zaraz po zgłoszeniu swojego akcesu zrezygnował z uczestnictwa w tym zespole, kiedy dowiedział się, w jakim kierunku to wszystko zmierza.
Sama federalizacja postępuje w UE od dawna, a najlepszymi przykładami będą strefa Schengen, więc otwarte granice i strefa euro, do której należy 20 z 27 państw, a w Unii Europejskiej mamy też 24 języki urzędowe – jeszcze. To więc dało sygnał, że nie ma obecnie na co czekać, a i oglądać się na przeciwników, bo przecież Unia Europejska od dawna rządzona jest przez kilka zaledwie państw, a te nadają ton polityce prowadzonej przez Parlament Europejski i Komisję Europejską, choć sprawiać chcą wrażenie, że tak wcale nie jest.
Nie można powiedzieć, że będzie jakiś rodzaj przymusu, chociaż dokumenty w pełnej krasie zobaczymy za kilka dni, a to wówczas uzyskamy pewność, czy po federalizacji, UE się zmniejszy, czy może powstanie dwóch prędkości, więc federalna z gospodarką o wysokim stopniu współpracy i tę Unię ojczyźnianą, decydującą się na wolniejsze tempo rozwoju, ale traktowaną też przez federalną po macoszemu. Federalizacja jest też jawnie brana pod uwagę w oficjalnych strategiach rozwoju Unii Europejskiej, a czy okaże się impulsem, czy grabarzem, przekonamy się całkiem niedługo.
Cóż dodać słowem komentarza? Trochę uszczypliwie powiem o Irlandii, której może nie zależeć na pomijaniu jej na salonach w Brukseli, a skoro już dawno pozbyli się własnego języka, co stoi na przeszkodzie, żeby utracić resztę ze swojej narodowości. Przepraszam, że użyłem tego argumentu, bo nie jest moim celem obrażenie narodu Republiki Irlandii, który szanuję, a należy potraktować to wyłącznie jako przykład.
My, Polacy, przez lata zaborów, nie daliśmy sobie odebrać mowy ojczystej, a i nasza kawaleryjska dusza, całkiem inaczej podchodzi do kwestii narodowości, bo nawet na obczyźnie, ale wciąż jesteśmy i zachowujemy się bardziej niż niezłomnie, broniąc wartości niekiedy nawet łamaną polszczyzną. To akurat wysysamy z mlekiem naszych matek i żadna kultura, nawet „ubogacona” raczej w nas tego nie zmieni, jak i nie zmieni opinii, przynajmniej mojej, iż chce się nam odebrać ojczyznę.
Wcześniej już wspomniałem, iż byłem kiedyś zwolennikiem Stanów Zjednoczonych Europy, a nawiasem mówiąc, całkiem oficjalnie mówiłem o tym kilka lat temu na antenie Radia Wnet. Dostało mi się za tę wypowiedź od konserwatywnych słuchaczy, ale cóż, jestem w tej rozgłośni jednym z niewielu lewaków, którym dalej jest do ideałów konserwatyzmu, niż do zdroworozsądkowego myślenia. Później wiele zaczęło się zmieniać, albowiem Unia zaczęła się zmieniać, poszła w całkiem innym kierunku, niż mówiły ideały Ojców Założycieli, więc i u mnie zdrowy rozsądek wziął górę i aktualna propozycja Guya Verhofstadta w ogóle mi nie odpowiada. Nie podoba mi się sama federalizacja, ale nie podoba mi się również Europa z podziałem na tę lepszą, bo federalną i tę gorszą narodową, a to może mieć przecież swoje konsekwencje, również dla nas emigrantów.
Nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, jakie będą to konsekwencje, a to tylko dlatego, że nie otrzymałem jeszcze pełnego dokumentu Guya Verhofstadta, ale zaraz, kiedy się to stanie, a obiecał mi ów przesłać europoseł Billy Kelleher, zapoznam się z jego treścią i wyciągnę wnioski.
Mam jednak podejrzenia, iż część państw unijnych, raczej z nowej Unii, nie będzie chciało się pod tym dokumentem podpisać, więc myślę tu o Polsce i naszych bratankach Węgrach. Polska przyjęłaby ten dokument, ale tylko w jednym przypadku, więc po zmianie władzy, a odnoszę wrażenie, że Prawo i Sprawiedliwość, legnie podczas tworzenia ostatecznej wersji dokumentu Rejtanem i powie stanowcze „NIE”. To tylko moje przekonanie, ale już wcześniej z ust polityków PiS wielokrotnie słyszałem, że „Polska jest najważniejsza” i będą jej oraz niepodległości kraju bronić do upadłego.
Inny scenariusz rysować się będzie, kiedy PiS odsunięty zostanie od władzy przez Platformę Obywatelską, czy jak woli się teraz nazywać Koalicję Obywatelską, bo wówczas flagi z biało-czerwonych na gwieździsto-niebieskie mogą zmienić się szybciej, niż dokument federacyjny zostanie oficjalnie ratyfikowany przez wszystkie państwa członkowskie.
W tym całym zamieszaniu, które jest nam przygotowywane, będziemy mieli oczywiście wybór i możemy postąpić w zgodzie ze swoim sumieniem, gdyż oficjalnie wciąż obowiązuje demokracja. Możemy więc iść 15 października 2023 roku do urn wyborczych, oddać głos na ugrupowanie, które najbardziej nam odpowiada pod względem ideowym, a i prezentuje pro lub anty europejskie wartości, bo do tego każdy ma prawo. Możemy też zdać się na los i zostawić przyszłość przypadkowi, siedząc w domu i pomstować w internecie, jak to odbierają nam wolność i kradną ojczyznę.
Bogdan Feręc
Photo by ALEXANDRE LALLEMAND on Unsplash