Izrael zapowiada, że dokona odwetu za irański ostrzał rakietowy, co wskazuje, że Państwo Żydowskie realizuje swój cel rozpętania potężnego konfliktu zbrojnego na Bliskim Wschodzie, a to nie byłoby możliwe bez czynnego wsparcia ze strony USA.
Tel Awiw potwierdził, że wystrzelone przez Teheran 200 rakiet, jakie skierowane zostały na terytorium Izraela, doczekają się odpowiedzi, choć to stroną inicjującą był właśnie ten kraj. Izraelowi zależy na ciągłym podgrzewaniu atmosfery na Bliskim Wschodzie, a realizuje w ten sposób wytyczne z całkiem innej części świata, choć od dawna wiadomo, że Państwo Żydowskie chętnie zmiotłoby z powierzchni ziemi Iran, czyli swojego odwiecznego wroga.
Nie powinny nas też zwodzić określenia, jakimi posługuje się zachodnia prasa, że Izrael walczy z bojownikami z Hamasu lub Hezbollahu, ponieważ to walka z Państwem Palestyńskim, Libanem i Iranem.
Izrael ignoruje także wezwania i apele o zachowanie spokoju, obniżenie temperatury konfliktu, który sam wywołuje, a niezależnie od tego, skąd akurat płyną. Tel Awiw głuchy jest na rezolucje ONZ, nie chce słyszeć słów krytyki z państw unijnych, choć te bardziej niż w słabo reagują na zaistniałą sytuację, a to wyłącznie dlatego, iż są pod przemożnym wpływem Waszyngtonu.
Skoro już jesteśmy w USA, to warto wspomnieć, że droga do Iranu, a może bardziej wojny z tym krajem właśnie jest torowana i czyści się teren.
Zaczęło się od Strefy Gazy, a wykorzystano atak Hamasu, jaki miał miejsce prawie rok temu, więc po zniszczeniu Gazy, Tel Awiw skierował swoją broń przeciwko Libanowi i teraz mamy kolejną odsłonę rozpętywania wojny na dużą skalę, czyli ataki na Iran. Ten z kolei odpowiada na „zaczepki” Izraela bardziej niż powściągliwie, choć miałby zdolność poczynienia potężnych szkód w izraelskiej infrastrukturze, jednak tamtejsi przywódcy doskonale wiedzą, że to wciągnie w działania wojskowe Stany Zjednoczone.
Na bliskowschodnią wojnę czas jeszcze nie nadszedł, a to tylko dlatego, iż zawiązywana jest koalicja krajów arabskich, więc kiedy potwierdzony zostanie w działaniach zbrojnych udział państw, które chciałby walczyć z Izraelem, „bramy piekieł” zostaną otwarte.
Sytuacja może wydawać się odległa od naszego kontynentu, jednak w tym przypadku nie mam żadnej pewności, że nic się nie stanie w Europie, albowiem scenariusze mogą być dwa. W pierwszym będziemy mieli kolejną falę uchodźców z Bliskiego Wchodu i to jest wariant optymistyczny, a w drugim…
W tym będzie gorzej, ponieważ dawniejsi uchodźcy z państw arabskich, rozpoczną walkę z poplecznikami Stanów Zjednoczonych, ale na Starym Kontynencie.
W całej sprawie nie można zapominać o problemie, który teraz jest skrzętnie przez wszystkie rządy pomijany, a chodzi o zawieruchę gospodarczą, choć bardziej energetyczną. Kiedy Unia Europejska zaczęła grozić palcem Federacji Rosyjskiej i obraziła się na jej węglowodory, wywołała kryzys energetyczny w państwach członkowskich. Używała wówczas słów o kosztach, jakie musimy ponosić, by bronić naszej tzw. demokracji i niezależności, a jednocześnie zaczęło się też straszenie Rosją, która chce zawładnąć całą Europą.
Prawdę powiedziawszy, Rosji bardziej zależy na sprowadzeniu do parteru jej odwiecznego wroga, czyli Stanów Zjednoczonych, bo Unia Europejska nie jest dla niej łakomym kąskiem, gdyż tę może zmusić do uległości bez jednego strzału. To jednak temat na inną okazję, więc zajmijmy się motywem przewodnim tego felietonu.
Można też domniemywać, co z kolei wynika z głosów płynących z kół zbliżonych do Kremla, że wojna Izraela z krajami arabskimi rozszerzy tę na Ukrainie i Federacja nie zatrzyma się na terenach, które zdobyła do tej pory, a swoje terytorium przesunie aż pod Dniepr. To też nie będzie atak lub próba ataku na Unię Europejską, lub NATO, bo akurat w tym zakresie Rosja nie ma takich zapędów i jest odwrotnie. Moskwa dokładnie wie, że jej atak na któreś z państw NATO, skończy się odpaleniem głowic nuklearnych, a w takim przypadku wygranych nie będzie.
Nie powinno się też dać sobie wmówić, że Federacja Rosyjska jest państwem słabym, że przegra wojnę z Ukrainą, a takie słowa też padają, jednak można je przyrównać do tych, jakie pojawiały się już w lutym 2022 roku. Tak zwani eksperci twierdzili, iż Rosjanie polegną na ukraińskim froncie, są przegrani, nie dysponują odpowiednimi siłami i cofać się będą szybciej, niż wkroczyli na Ukrainę.
Po tym odejściu od tematu, który dotyczy sytuacji Europy, wrócę do naszego bezpieczeństwa energetycznego, czyli pamiętnych zapowiedzi kilku państw zrzeszonych w OPEC, państw arabskich, aby nie było niedomówień, które informowały już kilka miesięcy temu, że wojna na dużą skalę na Bliskim Wschodzie, odetnie od dostaw ropy i gazu m.in. europejskich zauszników USA oraz Izraela.
Tu mógłbym wysnuć też bezpośrednią paralelę do tego, co czyni Unia Europejska, więc muszę kolejny raz wrócić do wojny z Ukrainą.
Odcięcie się od węglowodorów z Rosji, spowodowało braki paliw pędnych i grzewczych, co stało się motorem napędowym dla rozwoju alternatywnych źródeł pozyskiwania energii. Żeby jednak nie mówić tego otwarcie, trzeba było wciskać Europejczykom ciemnotę o Zielonym Ładzie, więc oczyszczenie atmosfery stało się bazą, na której buduje się bezpieczeństwo energetyczne. Spójrzmy jednak na fakty, bo po wyborach do Parlamentu Europejskiego, sytuacja na Bliskim Wschodzie zaczęła się zaogniać, więc Unia usilnie nastawała, aby przyspieszyć transformację energetyczną i przyspieszyć realizację celów klimatycznych.
Co jednak istotne, do takich nacisków doszło, gdy się okazało, że prognozy możliwego rozwinięcia się konfliktów zbrojnych na Ukrainie i Bliskim Wschodzie były niecelne i wojna o zasięgu światowym, może wybuchnąć wcześniej, niż za kilka lat, o czym mówili unijni politycy.
Reasumując, brak już we mnie wiary, że to wszystko uda się zatrzymać, bo za chwilę cała sytuacja, która rozpoczęła się wojną handlową USA z Chinami, rozleje się na większość kontynentów. Byłbym zapomniał o jeszcze jednej kwestii, czyli rosnącej w siłę Grupie BRICS, a ta właśnie jest teraz największym bólem głowy państw zachodnich, bo rozszerza się w zastraszającym tempie. Niedawno pojawiła się informacja, że kolejne 28 państw z Afryki i Ameryki Południowej, chciałoby dołączyć do BRICS, a grupa skupia już teraz państwa, które stanowią o 46 proc. ludności świata.
Za kilka miesięcy stanie się więc większością i USA z Unią Europejską razem wzięte, ale i z ich kompanami, staną się gospodarczą mniejszością, czyli zakończy się dominacja tzw. Zachodu. Co to będzie oznaczać? Dolar nie będzie wówczas już walutą światową, a i euro straci w mojej ocenie na wartości.
Bogdan Feręc
Image by Pete Linforth from Pixabay