Tak zwani eksperci

Kiedy na świecie dochodzi do nagłych zdarzeń, relacjonują to wszystkie stacje telewizyjne, radiowe i szeroko rozpisuje się prasa, czyli osoby, które nie mają wiedzy w określonym przez zajście zakresie.

To całkiem normalne, bo o ile dziennikarze mają i muszą mieć dosyć szeroką wiedzę ogólną, to już nikt nie wymaga od nich, żeby znali się na wszystkim doskonale, gdyż to po prostu niemożliwe. Posiłkują się wówczas wiedzą ekspertów i specjalistów z wybranego zagadnienia, co pozwolić ma na przybliżenie i wyjaśnienie całej sytuacji.

Tu jednak zaczyna pojawiać się problem, a to właśnie za sprawą ekspertów, ale też trochę, a może przede wszystkim dziennikarzy, którzy w swej zapalczywości zawodowej drążą temat do granic wytrzymałości i zmuszają ekspertów vel specjalistów do wypowiedzi związanych z przyszłymi zdarzeniami.

Powstaje więc narracja możliwych scenariuszy i kolejnych wydarzeń, ale, co obserwowaliśmy wczoraj, jak szybko sprawa się zaczęła, tak jeszcze szybciej ucichła i medialna burza razem z nią. Są też różnice w relacjach, bo eksperci mają przecież odmienne opinie, więc tworzy się przeróżne wizje przyszłości, od tych pokazywanych w jaśniejszych barwach do katastroficznych, które oddziaływać mają potencjalnie na całą ludzkość. Co ciekawe, niektórzy z tzw. ekspertów mówią z pełnym przekonaniem, że sytuacja rozwinie się w jakimś tam kreowanym przez nich kierunku, by następnie okazało się, że jest całkiem inaczej, niż mówił gość którejś z redakcji.

Są też państwa, w których relacje z wydarzeń i nagłych wypadków wydają się bardziej niż oszczędne, co nie oznacza niczego innego, jak zaznaczenie tematu, więc traktowanie go marginalnie. Takie przypadki miały miejsce wczoraj w Irlandii i we Francji, gdzie media, a wcale nie na początku serwisów informacyjnych mówiły o grupie Wagnera, która zbuntowana szła na Moskwę. Wynika to z ogólnego trendu dziennikarskiego, by nie straszyć społeczeństwa, więc przedstawiać mu świat, jako miły i przyjemny.

Całkiem inaczej ten dzień wyglądał w polskich mediach, które tworzyły programy specjalne, zapraszały tabuny autorytetów i znawców, a ci swoją wiedzą mieli stać się podstawą do stworzenia opinii dla społeczeństwa. Większość z tych augurów do ostatnich chwil utrzymywała, że sytuacja w Federacji Rosyjskiej jest zła, że to koniec reżimu Putina, a tworzone były też wizje dwóch dyktatorów, więc kremlowskiego i mińskiego.

Również temu nie można do końca się dziwić, bo w końcu Polska położona jest dosyć blisko ogniska wydarzeń, a i z Federacją Rosyjską mamy napięte stosunki, ale i tu uznam, że część fachowców od zagadnień wschodnich, raczej przeszarżowała. Mówili coś o potencjalnym i bezpośrednim zagrożeniu dla naszej ojczyzny, że musimy być gotowi na wszystko, ale w mojej ocenie, jeszcze nie teraz.

Na koniec dnia wszystkie z przewidywań, a nie ma chyba przeszkód, żeby użyć stwierdzenia wymysłów, zostały spłukane, jak za dotknięciem przycisku w toalecie, bo wagnerowscy zatrzymali swój marsz na stolicę Rosji i wszystko „wróciło do normy”. Oczywiście nie można jeszcze powiedzieć, że sytuacja została w pełni unormowana, gdyż wciąż jest w wysokim stopniu nerwowa, a i słychać głosy, że w grupie Wagnera widoczne są podziały na tych, którzy nadal są zwolennikami marszu na Moskwę, a i są przeciwnicy tego rozwiązania, więc powrotu na ukraiński front.

Wiele mówiło się również wczoraj, że wagnerowscy porozumieli się z Kijowem i to poniekąd wspólna akcja, jednak i temu nie można było dawać wiary, choć duża grupa specjalistów promowała taką opcję. Jak się następnie okazało, również w tym zakresie błądzili we mgle, albowiem wskazuje na to obecnie sytuacja w Rosji i na Ukrainie.

Były też inne wizje, a te dotyczące działań podejmowanych przez NATO, które do tej pory się nie potwierdziły, choć amerykańskie służby wywiadowcze potwierdzają, że wiedziały o zamiarach Prigożyna. Oni wiedzą zawsze i wszystko, więc zdziwienia nie ma.

Jest jeszcze jedna kwestia, która powinna nas niepokoić, a dotyczy Białorusi. Wiele stacji radiowych i telewizyjnych publikowało wypowiedzi białoruskich opozycjonistów, którzy nawoływali społeczeństwo opanowane przez reżim Łukaszenki, by stanęło do walki o wolność i pod chwilową nieobecność wodza narodu stawiło czynny opór władzy. Mówiła też białoruska opozycja, która nawiasem mówiąc, przebywa poza tym krajem, że „dyktator uciekł do Turcji”, czy też się w niej schronił i można przejmować kraj. Sprawdziły się te słowa? Nie, a mogły tylko zaszkodzić, bo wystąpienia przeciwko władzy w Mińsku, mogły być krwawo stłumione.

Do tego dochodzą komentarze, które tworzą domorośli specjaliści na Twitterze, TikToku, Telegramie i w innych mediach społecznościowych, a to już jedno z najgorszych źródeł informacji, które można uznać za dezinformowanie społeczeństwa.

Cóż, niezliczoną ilość razy już mówiłem, powtarzam i będę powtarzał, że odpowiedzialność za słowo jest ważna, by można było chronić siebie, nie zmieniać zdania z byle powodu, ale też nie snuć niepokojących lub pobudzających wizji i przedstawiać prawdziwy obraz sytuacji. Inna sprawa jest z komentarzem oraz własną oceną sytuacji, ale to należy w jasny sposób oddzielić do obrazu, jaki jest przekazywany.

Bogdan Feręc

Photo by Jeff Kingma on Unsplash

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
ZNAJDŹ NAS:
„Kiedy dostanę kl
Sądne dni lotniska