Szczęśliwy finał…
Może nie jest to dominującą cechą mojej życiowej drogi, ale lubię podsłuchiwać kobiety, lubię ich także słuchać i zastanawiać się, dlaczego one mówią o swoich oczekiwaniach wyłącznie we własnym gronie.
To z kolei stwarza problemy nam, facetom, bo panie oczekują, że my się wszystkiego domyślimy i będą miały życie jak z bajki. Drogie Panie, tak nie jest, bo my jesteśmy nieskomplikowanymi urządzeniami, widzimy świat prosto i nawet w waszej ocenie jasne sygnały, jakie wysyłacie, nie muszą być przez nas odpowiednio interpretowane. Tacy jesteśmy i bliższej jest nam do zrozumienia młotka niż jakieś babeczki.
Wracając jednak do tych moich podsłuchów, lubię usiąść sobie w kawiarni przy stoliku sąsiadującym z tym, który zajęty jest przez panie, najchętniej dwie. Wtedy rozmowy są najciekawsze i szczerości w nich dużo, o ile akurat nie obgadują swoich koleżanek. To też ciekawe, ale bardziej zajmujące są rozmowy o facetach.
Dowiedzieć się można wówczas wszystkiego o ich partnerach, mężach i przelotnych znajomościach, szczegółów jest więcej niż wiele, a i nie zatrzymują się one wyłącznie na zachowaniach, bo oceniają w równym stopniu technikę, jakość i rozmiary. Niekiedy mnie to śmieszy, bo z rozmowy wynika, iż taka pani jest w jakiejś relacji z „omawianym przypadkiem” od kilku miesięcy, a problemów w nim widzi tyle, że i na dwóch by wystarczyło.
Nie o tym jednak, bo byłem jakiś czas temu świadkiem pewnej rozmowy, która szczerze mnie rozbawiła i prawie oplułem naparem moją współbiesiadniczkę pewnej herbaciarni w Galway. Była niedziela, przyjemne popołudnie na zachodnim wybrzeżu, kiedy stalowe chmury leniwie sunęły ponad naszymi głowami, a my siedliśmy w niewielkiej odległości od rzeki Corrib, chcąc napić się w ten wiosenny ciepły dzień, jeszcze cieplejszej herbaty.
Ja wolałbym kawę, ale cóż, herbaciarnia została wybrana przez ówczesną towarzyszkę spaceru, więc musiałem się dostosować.
Siedliśmy przy jednym ze stolików, a po chwili, obok, usadowiły się dwie trzydziestoparoletnie mieszkanki Galway. Panie nadzwyczaj intensywnie prowadziły rozmowę, a przerwaną nachalnie przez kelnerkę, która bezceremonialnie zapytała, czy czegoś oprócz rozmowy sobie życzą? Życzyły, bo zamówiły dzbanek herbaty owocowej, a do tego ciasto z rabarbarem, bo jak się okazało, co wyraziły po odejściu „waitresski” – dbały o linię.
W pewnej chwili moja znajoma stwierdziła, że chyba bardziej interesuje mnie ten żeński duecik, który deliberuje przy sąsiednim stoliku, więc zapytała, czy mi nie przeszkadza? Znaliśmy się już trochę, więc przyjęła moje tłumaczenia, a odniosłem już wówczas wrażenie, że zrobi się ciekawie. Poprosiłem, abyśmy lekko podsłuchiwali rozmowę naszych stolikowych sąsiadek, co później okazało się strzałem w dziesiątkę.
Poszło typowo, bo na początku jakieś rozmowy o ciuchach, potem o koleżankach z pracy, a jako danie główne wczorajsza wieczorna impreza i szaleństwa nocy. Nie to jednak okazało się crème de la crème całości rozmowy, a było to tak:
„Uwielbiam do niego chodzić, to mężczyzna o tak ciepłych i przyjemnych dłoniach, zawsze w bieli, pochyla się nade mną. Ja siedzę na fotelu, trochę sparaliżowana, trochę przestraszona, a trochę rozedrgana…”
Łyk herbaty, kęs ciasta z rabarbarem i…
„Wtedy zajął się moimi ustami, delikatnie włożył mi do ust swoje ogromne narzędzie i po pierwszym bólu, kiedy miałam zacząć krzyczeć…, zawiesiła głos, „pogładził mnie po twarzy, powiedział, już po wszystkim, możesz wypłukać teraz usta i wypluć”.
Po tych momentach budowania napięcia i dochodzenia do finału, jej koleżanka zapytała po zakończonej opowieści, czy może jej podać adres tego dentysty?
Powiem tak, nawet ja z zainteresowaniem słuchałem tego potoku słów, zastanawiałem się nad finałem, a ten, jak się okazało, był zaskakujący i całkiem szczęśliwy. Dla obu pań, bo adres słuchaczka wywodu otrzymała.
Bogdan Feręc
Photo by Matthew Henry on Unsplash