Przespacerowałem się wczoraj po Galway, popatrzyłem na sklepowe wystawy, do części sklepów zostałem wciągnięty, żeby zapoznać się z ofertą, a i nie zaskoczyły mnie centra handlowe, bo i z głośników sączy się już jad bożonarodzeniowych utworów.
Nie powiem, w którym centrum handlu wszelakiego, ale tuż po przekroczeniu progu, uszu moich dopadła melodia, a ta jest świątecznym klasykiem i „Marysia Karejowa” uskuteczniała paszczą nawoływania do tego, że chce mnie w te święta. A ileż to było zapewnień, ile obietnic, że Maryjki nie będzie już słychać z głośników, że zmieni się repertuar, jakim ogłuszają centra handlowe w Irlandii, ale to było w latach przed pandemią, więc ta zmieniła wiele.
Wracając jednak do sklepów, próżno szukać obecnie czegoś innego, niż bożonarodzeniowe utensylia, bo te wybiegają na drogę wszelkimi sposobami, czyli jest ich ogrom.
Można już kupić sweterki w reniferki w różnym gatunku, cenie i rozmiarze, można skarpetę z choinką, ale można też nabyć serwetki, sztućce i zastawę stołową, jaka ma kojarzyć się z Bożym Narodzeniem. Oczywiście są też same drzewka, głównie wytwory sprawnych chińskich rączek, ale i w niektórych sklepach, przede wszystkim z wyposażeniem dla domu, pojawiły się żywe choinki w doniczkach.
Sklepy spożywcze, bo i one mają się już czym pochwalić, także są gotowe do świąt, bo to pojawiły się w dużej ilości indyki mrożone, ciasta wszelakie i oczywiście, mój ulubiony bożonarodzeniowy pudding, którego nie omieszkałem spróbować, bo przecież ostatni raz jadłem go rok temu. Jest też mrowie opakowań z cukierkami, a te zawinięte w metalizowane folie motywem świąt, a i kolejny raz dla całkowitej rozrywki dokonałem kupna czekoladowego Mikołaja, bo o ile aluminium na nim mówi, że to on, po bezceremonialnym zdarciu cienkiej warstwy metalu, oczom ukazuje się bezkształtna czekoladowa masa bez wnętrza.
Nie próżnuje gastronomia w Galway, gdyż i tu klimat świąt wdarł się już do wnętrz oraz menu, czyli można sobie zamówić coś, co będzie świąteczną namiastką bożonarodzeniowych potraw. Oczywiście pianka na kawie też już ozdobiona jest motywem świątecznym, a to chyba tylko dlatego, by nie zapomnieć, że Boże Narodzenie już za parę tygodni.
Ulice także gotowe są na święta, lampki pouwieszane działają, igliwie dostojnie prezentuje się na fasadach budynków, a i nasz Bożonarodzeniowy Jarmark w Galway działa na pełnych obrotach i można tam zakupić oprócz smażonej kiełbasy i piwa i wyroby rękodzieła ludowego z okolic zachodniego wybrzeża.
Jednym zdaniem weszliśmy już w okres świąteczny i nic tego nie zmieni, choćby człowiek bardzo się starał.
Mój spacer po Galway okupiony został też pewną obietnicą, a ta dała mi możliwość nieuczestniczenia w wejściach do sklepów z odzieżą damską i mogłem oddawać się popijaniu kawy. Otóż miałem publicznie przyznać, co czynię, że odwiedziła mnie pani doktor Sara z Cork i to ona w trosce o moje zdrowie, kazała mi chodzić nogami po mieście. A mogłem przecież pojechać tam taksówką, mogłem autobusem, a nawet mogłem zostać w domu i przeczytać niedokończoną biografię jednego z tutejszych bohaterów narodowych. Niestety pani doktor nie odpuściła i odgrażała się, że i święta nie będą dla mnie łatwe, bo będę zmuszany chodzić. Miałem też powiedzieć publicznie, że jestem leniwy, ale to żadna nowość, bo to jest znane od lat.
Prywatnie dodam: – Nie znoszę dbać o zdrowie.
Bogdan Feręc
Zdj: Creative Commons Attribution 2.0 Roberto Strauss from Frankfurt am Main, Deutschland