Prawdziwa demokracja

Od dawna przekonuję, że najbardziej sprawiedliwym systemem wyborczym jest jednomandatowy, który daje wygraną osobie z największą ilością zebranych na danym terenie głosów.

Do takiego systemu przekonał mnie kilka ładnych lat temu dobry znajomy, który wyjaśnił bardzo dokładnie zasady działania, a że jest doradcą szwajcarskiego rządu, wykładowcą na kilku uczelniach w tym w Londynie, New Delhi i Szwajcarii, uznałem, że jednak trochę musi się znać. Po przeczytaniu wielu książek, jakie wyszły spod jego pióra i podczas moich wielogodzinnych rozmów z profesorem doktorem multi-habilitowanym Mirosławem Matyją, wielokrotnie poruszaliśmy temat zanikającej demokracji w Polsce, a wówczas mieliśmy bardziej niż zbliżone opinie, choć nasze poglądy polityczne są inne.

W naszej ojczyźnie panuje system partyjny, a może nawet lepiej będzie go nazwać partyjniackim, co sprzyja nadużyciom i zawłaszczaniu władzy.

Przykłady mamy z ostatniego dziesięciolecia, bo w chwili przejęcia rządów przez obóz prawicy, zaczęli robić porządki, czyli wstawiali „swoich” na różne eksponowane i dobrze opłacane z pieniędzy publicznych stanowiska. Kiedy w Polsce zmienił się klimat polityczny, a władzę przejęła koalicja centrystów i lewicowców, stało się dokładnie to samo, czyli ludzie tamtych mają iść precz, a teraz nasi wypychać będą kieszenie.

To jednak dzieje się pod hasłami poszanowania demokracji, ale też o przywracaniu normalności, którą przywracają, przywracają i przywracają, a ta, jak była wywrócona, tak jest do tej pory.

W takim przypadku można się zastanowić, czy moje opinie, że politycy nie są już potrzebni, nie są wcale niedorzeczne, więc pozbyć się ich trzeba prawie na stałe. Mamy przecież mnogość przepisów, z których wiele jest martwych, ale nadal tworzone są kolejne, bo mają nam w jeszcze głębszym stopniu regulować życie. To sprzyja nadużyciom i stałemu manipulowaniu w prawie, więc pojawia się refleksja, czy tak musi się dziać, a przynajmniej w tak prosty sposób…

Politycy nie obawiają się teraz, że elektorat będzie ich z czegoś rozliczał, gdyż stworzyli sobie dwa przeciwstawne obozy, a społeczeństwo, jak psy łańcuchowe ujada na siebie. To sytuacja idealna dla wszystkich partii, bo bez żadnego wysiłku, mają swój żelazny elektorat, a nawet samonapędzającą się maszynkę do oddawania na nich głosów.

Niestety to wina nas samych, bo odchodząc od zainteresowania polityką, oddaliśmy się w pełni pod władzę liderów partyjnych, a nie oszukujmy się, to wyłącznie oni kształtują styl i sposób rządzenia, a i są wyrocznią dla członków ugrupowań. Reasumując, w Polsce do niedawna nie rządził PiS, bo Jarosław Kaczyński, a obecnie nie Koalicja Obywatelska, gdyż robi to Donald Tusk.

Odbiegłem trochę od tematu, ale już do niego wracam, więc moje stanowisko jest jasne, czyli chcę okręgów jednomandatowych. Jest to przede wszystkim system sprawiedliwy, a to z powodu, iż daje równe szanse każdemu z kandydatów i może się wówczas wyłonić reprezentacja całego społeczeństwa, nie zaś jego części.

Idąc dalej, okręgi jednomandatowe mogą być też zdominowane przez kandydatów ugrupowań politycznych, a sugerować będą to listy wyborcze.

Moim zdaniem, jednomandatowe zasady wyborcze w wersji „hard” powinny być takie… Tworzy się jedną krajową listę wyborczą, a na tej znajdują się nazwiska w porządku alfabetycznym i reprezentowany okręg, aby w ogóle można było rozpoznać kandydata. To jednak wszystko, bo usunąłbym informację o przynależności do partii politycznych.

W takim rozwiązaniu zmusza się poniekąd, aby społeczeństwo zaczęło śledzić poczynania polityków, a na dodatek musieliby oni budować swoją rozpoznawalność, przestając być maszynkami do przepychania ustaw.

I na tym bym nie skończył, albowiem krajowa lista wyborcza dawałaby możliwość wejścia w Polsce do Sejmu i Senatu kandydatom, którzy zebrali największą ilość głosów, czyli nie byłoby żadnej gwarancji, że w niższej izbie parlamentu znalazłby się i Jarosław Kaczyński, jak i jego polityczne alter ego Donald Tusk.

Oj, ciekawie by się wtedy zrobiło na polskiej scenie politycznej, a do ostatniej chwili nikt nie byłby pewien, że ponownie wybrany zostanie posłem lub senatorem albo wejdzie do którejś z izb parlamentu. To jednak byłby pozytywny aspekt polityki, a może nawet zmieniłby samych polityków, gdyż wówczas musieliby wciąż myśleć o osobach, które oddały na nich głos.

W mojej wersji zmiany ordynacji wyborczej widziałbym też wybory w połowie kadencji, ale już wtedy bez kandydatów, bo głosowanie odbywałoby się przeciwko posłom i senatorom. Jeżeli społeczeństwo uznałoby, że któryś z parlamentarzystów nie wywiązuje się ze swoich wyborczych obietnic, a może nawet te otwarcie łamie, delikwent mógłby zostać odwołany. Miejsca po nich zajmowaliby kandydaci, którzy w wyborach podstawowych zajęli kolejne miejsca na liście.

Proste? Tak, a jakie mobilizujące do ciężkiej pracy na rzecz społeczeństwa… To też rozwiązanie, które utrudni „dogadywanie” się z unijnymi tuzami, więc UE, też mogłaby wyglądać inaczej.

W Irlandii system wyborczy również nie do końca mi się podoba, choć jest nieco lepszy od polskiego, ale Zielonej Wyspie ustawę wyborczą przemodeluję kiedy indziej.

Bogdan Feręc

Fot. Public domain WrS.tm.pl

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
ZNAJDŹ NAS: