Polska nic nie może. Kijów chce dowodów, że to ich rakiety
Cała sprawa zaczyna wyglądać dziwnie, chociaż taka była od samego początku, a wywołała chaos informacyjny i co ważne, zdaje się dziać poza zasięgiem zainteresowanych stron.
Dwie rakiety produkcji rosyjskiej, starego typu, spadły wczoraj na terytorium Polski, na pół godziny przed szesnastą, ale oficjalne komunikaty zaczęły pojawiać się dopiero dwie godziny później, co już było powodem do niepokoju, gdyż wskazywało, że Warszawa nie jest pewna, w jaki sposób powinna postąpić.
Następnie z różnych stron pojawiały się wiadomości, że albo to atak na obszar NATO, a może jakiś błąd ukraińskich celowniczych, ale w polskim przekazie medialnym opartym na podstawie szczątkowych informacji widać było możliwość do dowolnego interpretowania zdarzenia, bo gabinet obradował i milczał, a prezydent wydzwaniał po całym świecie.
Dopiero wieczorem ukazały się potwierdzone przez rząd w Warszawie informacje, chociaż nadal mowa była w trybie przypuszczającym, iż rakiety spadły i były wyprodukowane w Rosji, ale wdrożono pewne procedury bezpieczeństwa, co akurat nie może dziwić i było dobrym posunięciem premiera Morawieckiego. Istotne jest jednak, iż sprawa miała swój dalszy tok w godzinach nocnych, trwały rozmowy i konsultacje, a i prowadzone miało być śledztwo w tej sprawie, ale zeszło ono na plan dalszy, gdy głos zabrał amerykański prezydent i powiedział, że to nie Ruscy, a Ukraińcy nas ostrzelali, chociaż przypadkowo, ale ja pewności nie mam.
Dobra, idziemy dalej, bo o decyzji Bidena, iż to Ukraińcy omyłkowo strzelili w Polskę, informacje podały światowe agencje informacyjne, a nie nasz rząd, który odczekał kilkadziesiąt minut, by sprawę nagłośnić.
Ciekawe jest, że polski rząd, potwierdził to dopiero po słowach prezydenta Stanów Zjednoczonych Joe Bidena, że przychylił się do tezy o ukraińskich zbłąkanych rakietach, a nie poinformował o tym, jako strona zainteresowana i bezpośrednio zaangażowana o fakcie wcześniej. Może to sugerować, iż to nie Warszawa podejmuje w Polsce decyzje, a te są jej przekazywane i to nie bezpośrednio, a przez agencje informacyjne.
Trochę to straszne, a trochę śmieszne, że mamy w tej przynajmniej sprawie mniej do powiedzenia, niż prezydent USA, a przypomnę, że cały czas chodzi o Polskę i obce rakiety na jej terytorium. W mojej ocenie to właśnie Warszawa powinna mieć pierwszeństwo w wydawaniu komunikatów, to Warszawa powinna zadecydować, czy na podstawie zebranych informacji prawdopodobny jest przypadkowy rosyjski lub ukraiński atak rakietowy na Polskę, a nie prezydent jakiegoś innego kraju, choćby zaprzyjaźnionego. Jeżeli natomiast całą sprawę zostawimy teraz w ten sposób, nikt nie może Polakom zagwarantować, że jakiś inny prezydent nie zechce swoimi opiniami kształtować wewnętrznych spraw polskich i nie będzie wydawał komunikatów, o których Warszawa dowie się z radia.
Nawiasem mówiąc, to Rosja nadal nie przyznaje się do ostrzelania Polski, Ukraina też nie, ale za to Kijów stanął twardo na gruncie i zażądał dowodów, że to oni są winni atakowi rakietowemu na Polskę. Tu można zadać pytanie, czy dowody przekaże Morawiecki, czy może zrobi to Biden, a może szef NATO?
W każdym razie jest tak, jakby Polska w kwestii jej ostrzału rakietowego miała od początku niewiele do gadania, a jest, jak już kiedyś powiedziałem, rozgrywana przez światowe mocarstwa i do powiedzenia ma tylko tyle, jak dalece i kiedy jej się pozwoli.
Na koniec mogę powiedzieć, że sojusznicy Polski określają naszą ojczyznę i polityków, że zachowali w tej sprawie „zimną krew”.
Bogdan Feręc
Photo by Taylor Peake on Unsplash