Jak mawiają lekarze, „jeżeli pacjent wykazuje dużą wolę życia, medycyna w takich przypadkach jest bezsilna”.
Tak, ale nie wolno mu wtedy przeszkadzać, bo o ile zaczął walczyć z chorobą sam, to interwencję medyczną trzeba przerwać. Nie ma to jednak zastosowania do pacjentki, którą jest Irlandia, bo „lekarze” okazali się nieodpowiedni, jak na stan chorobowy, który ją toczy. Wzięli się za leczenie objawowe, ale to jest spóźnione albo zastosowano nieodpowiednią terapię, a grzebiąc brudnymi paluchami w trzewiach, ich wysiłki powoli wyłączają niektóre organy, od mieszkalnictwa, przez służbę zdrowia, a na gospodarcze kończąc.
Pacjentka, która leży teraz na stole operacyjnym, niby pod narkozą, ale nadal woła i próbuje przekonać znachorów, że poradzi sobie sama, a wystarczy, żeby wypuścili ją ze szpitala, więc dali wolną rękę w zakresie samoleczenia.
To jest jednak głos wołającego na puszczy, gdyż medycy są zdania, iż to oni mają rację, jednak dotychczasowe efekty leczenia wskazują na coś całkiem innego.
Pacjentka jak schodziła, tak wciąż schodzi, a nie pomagają jej żadne kroplówki, podłączenie do respiratora, ani też tony leków, które są aplikowane.
To właśnie w „medycynie” jest najgorsze, że do leczenia dopuszcza się konsyliarzy, którzy uważają, że znają się na rodzajach chorób i potrafią je zwalczyć. Wydaje się jednak, że są zwykłymi konowałami, bo może i znają objawy, ale leczyć to jednak ich nie potrafią i działają na oślep, czyli może jakiś farmaceutyk pomoże, ale i to pewne nie jest.
Bogdan Feręc