Nie jeden, bo jak się okazało, miałem dwa, czyli mogę uważać się za szczęściarza, bo dwa numerki jednocześnie, a nawet więcej, nie zdarza się zbyt często.
Tak jednak stało się wczoraj, gdy postanowiłem, że pomogę mojemu szczęściu, czyli wyjdę mu naprzeciw i dam szansę, by los mnie napadł swoją dobrą monetą. Dobra passa przyszła szybko, bo jeszcze tego samego wieczora, chociaż dowiedziałem się o tym dopiero rano, gdy jednym zaspanym jeszcze okiem zauważyłem na swoim telefonie zieloną kropkę, a ta oznajmia nadejście wiadomości e-mail.
Pomyślałem, że znowu przysłano mi jakąś promocyjną ofertę albo ktoś czegoś oczekuje, ale tym razem było zaskoczenie, gdyż to nie kto inny, jak National Lottery wzywało mnie do wejścia na ich stronę dablju, dablju, dablju, bo znalazłem się w gronie szczęśliwców i dobrze wytypowałem.
W głowie przebiegła lotem błyskawicy myśl, że nareszcie stanę się bogaty, a przynajmniej będzie mnie stać na dwumiesięczną wycieczkę po krajach Ameryki Południowej, więc sztywnością zaspanego palca zacząłem wstukiwać login i hasło, jakie ustaliłem na stronie irlandzkiego Totolotka.
Zrobiło się nerwowo, bo przecież mogło się okazać, że zaraz trzeba będzie pisać do fabryki, że jestem krezusem i nie muszę świadczyć pracy nakładczej, czyli już obmyślałem, jak poinformuję dealera Forda z Galway, co napiszę i gdzie mam tę pracę, czy coś w tym stylu.
Lubię, co nie jest często obserwowane w obecnych czasach, małe przyjemności, bo to one składają się na cały obraz mojego życia, a wciąż uważam je za całkiem udane i nie żałuję żadnej z chwil, jaka mnie do tej pory dotykała. Były oczywiście lepsze i gorsze, czasami bardzo dobre, a chwilami na tyle złe, że pomstował człowiek na swój los, który jak zauważyłem wiele wiosen temu, można trochę go poprawić, a wystarczy cieszyć się z drobiazgów.
Takim jest moja gra w National Lottery, którą uskuteczniam od czasu do czasu, więc nałogowcem w tej dziedzinie nie jestem, a czynię to rozrywkowo.
W tutejszego Lotka gram prawie od pojawienia się na wyspie, bo przecież w Irlandii tylko niebo jest limitem, a co przynosi mi czasami, konkretnie już trzy razy z dzisiejszym, wygrane. Pierwszy raz, na zachętę chyba, wygrałem 10 €, później było znacznie więcej, bodajże 56 €, a teraz…
Teraz to już prawie mogę sobie układać życie od nowa, bo mam w kieszeni dodatkowe, i co ważne nieopodatkowane 8 €.
Tak też sobie pomyślałem, że jak będę wygrywał w tym tempie, jak do tej pory, a i kwoty będą tak powalające, to za jakieś 700 lat i to przy dobrym oprocentowaniu na koncie oszczędnościowym, będzie mnie stać na tygodniowy pobyt w Paryżu, ale bez wyżywienia.
W każdym razie cieszę się z wygranej, niewielkiej, ale zawsze, bo to ta moja drobna przyjemność, która cieszy prawie tak samo, jakbym wygrał pięć dużych baniek w euro.
Bogdan Feręc
Photo by Sai Kiran Anagani on Unsplash