Site icon "Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Reklama
Reklama

Lotnisko Dublin nie mieści się w swoich granicach

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Wydawać by się mogło, że w świecie planowania infrastruktury lotniczej wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku: limit to limit, terminal to terminal, a liczby pasażerów podlegają ścisłej kontroli. Tymczasem na lotnisku w Dublinie mamy do czynienia z prawdziwym paradoksem – ruch pasażerski przekroczył ustawowy sufit 32 milionów… i właściwie nic się nie stało. Oficjalnie.

Według najnowszych danych CSO, przez lotnisko przewinęło się w zeszłym roku ponad 34,6 miliona pasażerów – o 4% więcej niż rok wcześniej. Operator portu lotniczego, DAA, nie próbuje zaprzeczać. Zamiast tego dzieli włos na czworo: „tylko” 33,3 miliona weszło do terminali, a reszta to pasażerowie transferowi. Czyli niby byli, ale nie byli. Jak Schrödinger w hali odlotów.

Owiany legendą „limit 32 milionów” był niegdyś warunkiem zatwierdzenia budowy drugiego terminala. Miał chronić lokalne społeczności i infrastrukturę przed nadmiernym rozrostem ruchu. Dziś jednak limit ten ma status niemal mityczny – jego egzekucję zawieszono do czasu rozstrzygnięcia sprawy w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości, a w międzyczasie irlandzkie niebo tętni życiem, jakby nikt nigdy nie słyszał o jakimś planowaniu.

Operator lotniska nazywa ten limit dosadnie: „limit zombie” – nadal widnieje w dokumentach, ale nikt nie traktuje go serio. I faktycznie, trudno się dziwić frustracji DAA. Gdy lotnisko obsługuje 84% całego ruchu lotniczego w kraju, a linie lotnicze walczą o każdy slot jak o ostatni kieliszek Prosecco w biznesowym saloniku, to planowanie na podstawie martwych przepisów może doprowadzić do ciężkich turbulencji – i to nie w powietrzu.

DAA nie siedzi jednak bezczynnie – złożyła dwa wnioski do Rady Hrabstwa Fingal: jeden o stałe zwiększenie limitu do 40 milionów, drugi – o tymczasowy wzrost do 36 milionów. Jednocześnie rząd zapowiedział, że limit zniknie, choć nikt jeszcze nie wie jak. Eamon Ryan, były minister transportu, ostrzega, że takie działanie to obejście procesu planistycznego. No cóż, w tym kraju planowanie nie zawsze idzie w parze z realiami.

Pozostaje pytanie – czy nie czas, by inne lotniska Irlandii wzięły na siebie więcej? Shannon, Cork czy Knock – wszystkie mają potencjał, ale wciąż grają rolę pomocniczą. W zeszłym roku Shannon obsłużyło nieco ponad 2 miliony pasażerów, Cork – 3 miliony. Dla porównania: Dublin – ponad 34. To tak, jakby cała reszta kraju była jedynie przedłużeniem gate’u D12.

A przecież porty regionalne mogłyby odciążyć stolicę, przyspieszyć rozwój regionów i, co najważniejsze, przywrócić sens idei „planowanego rozwoju”. Ale do tego potrzebne są inwestycje, infrastruktura i polityczna wola, która nie zatrzyma się na kolejnym folderze reklamującym Shannon jako „alternatywę”.

Czy więc Dublin powinien nadal rosnąć bez granic? Czy limit zombie należy pochować godnie, czy przeciwnie – ożywić i wdrożyć z nową siłą? A może najwyższy czas, by rozmowa o planowaniu infrastruktury przestała być martwym bytem na papierze, a stała się realnym dialogiem między państwem a jego mieszkańcami?

Na razie jednak wszystko wskazuje na to, że największym problemem dublińskiego lotniska nie są pasażerowie, tylko… brak decyzji. A w takich warunkach nawet najbardziej imponujące statystyki zaczynają przypominać bagaż bez właściciela – niby jest, ale nie wiadomo, co z nim zrobić.

Bogdan Feręc

Źr. Independent

Fot. Dublin Airport

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
Reklama
Reklama
Reklama
Exit mobile version