Medycyna idzie naprzód. Czy w ocenie ryzyka chorób kardiologicznych większe znaczenie niż badanie cholesterolu będzie miało wkrótce badanie lipoproteiny(a)? Jaka jest jego przewaga w diagnostyce wyjaśnia prof. Agnieszka Pawlak, kardiolożka, specjalistka chorób wewnętrznych.
Chcąc ocenić ryzyko chorób sercowo-naczyniowych badamy cholesterol. To wystarcza?
Narzędzia, które są dostępne w diagnostyce i które walidują status pacjenta i ryzyko zachorowania na choroby kardiologiczne to np. badanie poziomu cholesterolu.
Jest on jednak czynnikiem modyfikowalnym, dlatego przed badaniem powinniśmy być na czczo. W diagnostyce pojawił się też niedawno niemodyfikowalny parametr – lipoproteina (a). Dieta i aktywność mają niewielki wpływ na jej poziom. I to ważne. Podobnie jak LDL (potocznie zwany złym cholesterolem – red.) daje obraz ryzyka tworzenia blaszek miażdżycowych.
Lipoproteina (a) to bardzo nowoczesny parametr. Nie z tych, co były kiedyś odkryte i włożone do szafy. To kolejne osiągnięcie medycyny. Wypadałoby z tego badania powszechniej korzystać, by precyzyjniej ocenić ryzyko sercowo-naczyniowe.
Lekarze POZ raczej nie zlecają jeszcze tego badania?
Tak, jak wspomniałam, to zupełnie nowy parametr. Na razie ta diagnostyka jest w powijakach. Przed nami czas implementacji tego typu badania do laboratoriów.
Są jeszcze inne istotne parametry, chociażby trójglicerydy?
Tak, coraz więcej mówimy o trójglicerydach w kontekście chorób sercowo-naczyniowych. Wcześniej wskazywaliśmy na LDL, czyli na cząsteczkę miażdżycorodną, a więc chorobotwórczą. Rok temu na amerykańskiej konferencji został ogłoszony nowy zespół sercowo-nerkowo-metaboliczny, gdzie elementem wyjścia jest otyłość jako czynnik, który predysponuje do rozwoju chorób kardiologicznych, niewydolności nerek czy cukrzycy. W zespole tym szczególnie silnie podkreśla się znaczenie trójglicerydów i ich rolę w rozwoju zespołu sercowo-nerkowo-metabolicznego.
Wszystko wezmę, tylko nie statynę – dlaczego Polacy nie leczą wysokiego cholesterolu?
Wysoki cholesterol w osoczu to problem 60 proc. Polaków, czyli aż 21 mln obywateli. Hipercholesterolemia prowadzi do 160 tys. zgonów rocznie. Mimo że są dobre narzędzia do jej leczenia, tj. statyny, skuteczną terapią objętych jest zaledwie 6 proc. chorych. Bo miażdżyca nie boli. Daje objaw dopiero w postaci zawału lub udaru.
A recepta, która zapobiega nie tylko chorobom kardiologicznym i nadwadze jest prosta…
Nie tyjemy zazwyczaj przez przypadek. Trudno też usprawiedliwiać wzrost masy ciała jedynie spowolnieniem naszego metabolizmu, co zapewne ma miejsce wraz z upływem czasu, ale w większej mierze jest to wynikiem siedzącego trybu życia, zmniejszonej aktywności i zjadania nadmiarowej ilości pokarmu. Jesteśmy wszędzie otoczeni jedzeniem. To jest zasadniczy problem. Wystarczy popatrzeć na nasz dom. Kuchnia, w której jemy. Salon, gdzie porozstawiane są przekąski. Ciągle coś podjadamy. Stres także wpływa na poziom cholesterolu, a możemy regulować go oddechem. Faza wydłużonego wdechu aktywuje układ przywspółczulny.
Są jednak osoby, które skazane są na wysoki cholesterol i niewiele mogą z tym zrobić
Wiemy, że niektóre osoby mają mutację w genach, która predysponuje do hipercholesterolemii. Zwykle tacy pacjenci mają bardzo wysoki poziom cholesterolu. Trudno reguluje się go metodami, o których mówiliśmy, a więc ruchem, dietą, ograniczeniem stresu, a nawet statynami. To wymaga zupełnie innego podejścia. Właśnie dla takich osób mamy program B.101 dla osób z hipercholesterolemią.
Photo by Hush Naidoo Jade Photography on Unsplash