Każdy, kto podróżuje po irlandzkich miastach doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że drogę do pracy i domu spokojnie można nazwać tytułem znanej powieści Aleksego Tołstoja, czyli „Drogą przez mękę”, ponieważ w tej kwestii to politycy jednak polegli i nie dają nadziei, aby cokolwiek się zmieniło.
Podróże po ulicach naszych miast, przede wszystkim w godzinach szczytu są bardziej niż frustrujące, a mówią to w równym stopniu użytkownicy samochodów, jak i transportu publicznego. Oczywiście w kampanii wyborczej mówi się o zmianach, jakie mają nadejść, bo stawia się na transport masowy, ale po pierwsze w odległej przyszłości, a po drugie, nie proponuje się żadnych konkretów.
To z kolei oznacza, że ludzie wciąż trapieni są problemami komunikacyjnymi, choć podejmowane są próby rozwiązania tej przypadłości.
Rosnąca populacja Irlandii, jest już teraz problemem na drogach, a ilość użytkowników samochodów rośnie, więc pojazdów z roku na rok na ulicach jest więcej. Z pomocą w tej sprawie miała przyjść Partia Zielonych, która uknuła spisek przeciwko narodowi, choć wolą to nazywać planem, więc na tyle utrudniać korzystanie z samochodów prywatnych, żeby zniechęcić do ich użytkowania. W tym wtórowali im zausznicy Brukseli z Fianna Fáil i Fine Gael, ale cała „banda trojga” napotkała opór społeczny i ludzie nie dali się wziąć na lep komunikacyjnej radości w tramwajach, pociągach i autobusach.
Abstrahując jednak od samych działań, jakie miały zmusić społeczeństwo do rezygnacji z własnych pojazdów, trzeba przyjrzeć się przyczynom porażki komunikacyjnej, gdyż o tych można już od dawna mówić.
Co jednak istotne, diagnoza jest dokładnie taka sama, jaką była przed kilkunastoma latami, więc słabo lub źle działająca komunikacja publiczna. Największe firmy transportowe chwalą się obecnie, że modernizują swoją flotę, że są bardziej ekologiczni, jednak jako pasażerów, interesuje nas przecież punktualność, natomiast czystymi spalinami, to mogą się chwalić, ale przed ministrem środowiska.
Ważne jest, że z punktualnością szeroko pojętej komunikacji publicznej jest słabo, a nawet źle, ale i tu znaleziono wytłumaczenie, bo właśnie kierowców prywatnych samochodów obwinia się o sprawianie problemów na drogach. Tak? To jak wytłumaczyć fakt, że autobus, który pojawiać się ma codziennie na drugim przystanku po wyruszeniu z przystanku początkowego, spóźniony jest od dwóch do trzech minut? Dodam, że dzieje się to zawsze tuż po godzinie 7:00, więc przynajmniej w Galway ruch w okolicach nowego posterunku Gardy i Uniwersytetu Atlantyckiego jest nikły, a autobus z pętli, czyli po łódzku krańcówki do przejechania ma nieco ponad kilometr.
To tylko przykład, bo w innych miastach dzieje się dokładnie tak samo, czyli regulować zegarków za pośrednictwem Bus Éireann to jeszcze nie można.
Wiele osób, z którymi rozmawiam twierdzi, że bardzo chętnie przesiadłoby się na któryś z pojazdów publicznych przewoźników, gdyby tylko odpowiadały one na ich potrzeby. Trudno więc znaleźć dogodne połączenia, częstotliwość kursów jest podle niska, nie mówiąc już o samej punktualności. Są też osoby, które wskazują, a są użytkownikami autobusów miejskich, że te wielokrotnie są w godzinach szczytów komunikacyjnych przepełnione i nie zatrzymują się na przystankach.
Bus Éireann, który obsługuje większość połączeń miejskich, nie wpadł jeszcze jednak na pomysł, żeby właśnie w godzinach szczytu zdublować ilość autobusów. Do tego tłumaczą się, że nie mają kierowców, a i tu wiele osób ma coś do powiedzenia, w tym ja.
Cały czas wygodniej jest mi się przemieszczać po mieście komunikacją publiczną, bo owa w części omija korki, więc jednak trochę skraca czas podróży, a skoro zwyczajowo codziennie muszę udać się do ścisłego centrum miasta, autobus jest najlepszym rozwiązaniem. Tu jednak pojawia się problem, a myślę, że nie dotyczy on wyłącznie Galway, iż Bus „Iran” nazatrudniał nowych drajwerów, którzy boją się jeździć wąskimi ulicami stolicy zachodniego wybrzeża. Tym samym pasami dla autobusów, więc z wolną przed sobą drogą mkną z zawrotną prędkością 35 km/h, wloką się niemiłosiernie, gdy mają dokonać skrętu z jednej z arterii w nieco węższą ulicę, a i pieszego na ulicy dostrzegają z odległości 300 metrów i hamują praktycznie do ślimaczego tempa.
Czym więc przekonałby do siebie elektorat ten lub ów kandydat na posła? W mojej ocenie duża grupa wyborców z pewnością rozważyłaby kandydaturę człowieka, a może nawet całej partii, gdyby ta przedstawiła konkretny, rozpisany w punktach plan naprawy tej sytuacji. Tym może być zwiększenie ilości pasów dla autobusów, zwiększenie częstotliwości kursów, podwojenie ilości wozów na trasach w godzinach szczytu, ale i uczynienie miast przejezdnymi.
Ta ostatnia sprawa będzie najtrudniejszą, bo prostych rozwiązań nie ma, ale one mogą znaleźć się same, o ile wozów komunikacji publicznej będzie, jak mrówek, połączenia i trasy staną się odpowiedzią na potrzeby mieszkańców, a i realizowane będą w porach, jakie istotne są dla lokalnych społeczności i nie wynikają z ustaleń przewoźników. Wówczas mieszkańcy zakorkowanych miast mogą dojść do przekonania, że skoro autobus przyjeżdża na przystanek, co pięć minut, a i trasę kilku kilometrów pokonuje w 15 minut, nie zaś w ich ponad 40, jak w przypadku prywatnego samochodu, nie jest niezbędne jeżdżenie tym właśnie do pracy.
Jeżeli natomiast proponować się będzie jedynie ograniczenia, nie da się nic w zamian, rozwiązanie problematyki zakorkowanych miast pozostanie do ostatnich dni Irlandii, gdy zalana zostanie topniejącą wodą z lodowców, które rozpuści globalne ocieplenie, a to owym się nas od kilku lat straszy.
Bogdan Feręc