Kobiety są jednak dziwne

Jak zwykle przypadek zrządził, że poznałem pewną mieszkankę Seattle w stanie Waszyngton, a może to ona bardziej mnie poznała, jednak to ja zacząłem ją przepytywać na okoliczność życia w Stanach Zjednoczonych.

Ponieważ rozmowa układała się od początku całkiem przyjemnie, zaczęliśmy od tematów prywatnych i przeszliśmy na te bardziej skomplikowane, więc dotyczące pracy, życia w USA oraz tamtejszej polityki. Ta część rozmowy, przynajmniej dla mnie stała się jeszcze bardziej interesująca, bo przecież ciekawość to moja cecha wrodzona, a są tematy, które interesują mnie ponad wszystko.

Jak się okazało, oprócz tego, że moja rozmówczyni jest artystką, a konkretnie zajmuje się malowaniem lanszaftów na własny użytek, choć na stałe pracuje w sieci zajmującej się sprzedażą chemii technicznej dla kobiet, czyli w takim amerykańskim odpowiedniku Rossmana.

Powiedzmy to tak, życie w Stanach jest tak samo trudne, jak w Irlandii i reszcie świata, więc mają tam dokładnie takie same problemy, jak my na wyspie i na kontynencie. Tam jednak wciąż pokutuje mit „od zera do milionera”, więc większość Amerykanów nie zwraca najmniejszej nawet uwagi, że coś idzie źle, nastawienie do pracy, ludzi i wydarzeń jest pozytywne, a niekiedy bardzo obojętne.

Moja rozmówczyni, jak sama przyznała, woli zająć się czymś, co sprawia jej radość, niż zadręczać myślami o problemach, a zaczyna je rozwiązywać, kiedy uzna, że właśnie nadeszła na to pora. Seattle to całkiem małe miasto, przynajmniej jak na Stany, a położone jest w niewielkiej odległości od granicy z Kanadą i jest praktycznie bliźniaczym dla Vancouver.

Zahaczyłem też o pewien szczegół, który pominęła, mówiąc niechętnie o komforcie życia, więc inflację, którą w USA w porównaniu z irlandzką można nazwać wysoką, a w lipcu była na poziomie 3,27%.

Kryptowaluty same wyszły z rozmowy, czyli nawet nie musiałem pytać, a i nie miałem w planach, bo wiem o nich tyle, że lepiej nie wspominać. Jak się jednak okazuje, popularność kryptowalut w Stanach jest ogromna, a nawet rośnie, więc zaczęto się też posługiwać nimi w handlu detalicznym. Oczywiście nie ma to miejsca wszędzie, ale małe sklepy nie robią żadnego problemu, jeżeli klient chce zapłacić jakimś bitcoinem, czy podobnym wymyślonym pieniądzem. Sklepy sieciowe dopiero myślą o tym, bardziej się do tego przygotowują, ale Ann uznała, że nie będzie się długo czekać, żeby i one wprowadziły to na dużą skalę.

Większość pracowników, przynajmniej tych zwykłych, więc pracujących w sklepach, podobnie, jak ma to miejsce w Irlandii, ale też na innych nie najwyżej wynagradzanych posadach mówi z pełną szczerością, iż żyje się im z miesiąca na miesiąc trudniej, bo to i rosnące koszty najmu mieszkań, ale i ceny w sklepach wcale nie należą do najniższych.

Podczas naszej ostatniej kilkugodzinnej konwersacji nie zabrakło tematów związanych z ekologicznym szaleństwem, czyli zapytałem otwarcie, czy w USA, jak ma to miejsce w Europie, również mają takich ekoterrorystów, jakimi my możemy się poszczycić i czy ekologiczne szaleństwo również zaszło tak daleko?

Jak się okazało, wiele zależy od miejsca zamieszkania, bo są stany, w których już jakiś czas temu zaczęto stawiać na rozwój ekologicznych źródeł pozyskiwania energii, ale są też takie, gdzie te kwestie do tej pory nie są wiodącymi i raczej nie spotyka się na każdym kroku rozmów o zanieczyszczeniu i przechodzeniu na czyste źródła zasilania. Nie ma też przymusu zmiany sposobów ogrzewania, więc to wszystko zależy od wyboru lub technologii, jaką zastosował właściciel nieruchomości. Z całą pewnością nie znajdzie się w USA tego szaleństwa, z jakim mamy w kwestii oczyszczania atmosfery do czynienia w Europie, więc można swobodnie przyjąć, że to Unia Europejska chce być jedynym w tej kwestii sprawiedliwym.

Opowiedziałem też mieszkance Seattle, jak bardzo zdrożał w Europie prąd, co Unia Europejska i rządy krajowe wyprawiają w sprawie źródeł energii, a wówczas usłyszałem, że w Stanach coś takiego by po prostu nie przeszło. Na początku z mieszkańcami mieliby do czynienia ich lokalni radni, później władze miasta, stanu i na końcu kraju, a podstawą do tego stałoby się hasło, że „nikt nie pytał ich o zgodę”.

Wtedy powiedziałem, że po pierwsze w Europie zadecydowano za nas, a po drugie, iż ludzie niespecjalnie na to reagują. Usłyszałem kolejne pytanie: – Czy tam jest demokracja?

Dłuższą chwilę myślałem nad odpowiedzią, ale musiałem powiedzieć, że tak, ale europejska dodałem. „Dziwna”, rzuciła Ann.

Nie mogłem pominąć jednak tematu zbliżających się wyborów prezydenckich, więc jej typy, a to wtedy usłyszałem litanię, że to jednak lekka przesada, żebym pytał o takie kwestie, jakimi są wybory. Powiedzmy sobie szczerze, byłem w szoku, bo wcześniej bez żadnego skrępowania powiedziała, ile ma lat, gdzie mieszka i jak mnie znalazła w internecie. To akurat nie było niczym nadzwyczajnym, choć zaskakującym, a usłyszała mnie kiedyś w Radiu Deon w Chicago i do kłębka dotarła, jak Tezeusz przy pomocy nici Ariadny do mnie. W ten sposób wyjaśniłem właśnie tytuł, że kobiety są dziwne, bo mnie by się nie chciało szukać człowieka, którego słyszało się wówczas raz w życiu i to w polskojęzycznym radiu, choć w US.

Na początku nie chciała powiedzieć, czy jej wybór padnie na Kamalę Harris, czy może na Donalda Trumpa, ale byłem nieustępliwy i wymusiłem tę odpowiedź.

Dowiedziałem się po drodze, że właściwie Stany są obecnie bardziej niż podzielone i żaden z sondaży, nie może być uznany za miarodajny, więc bitwa zacznie się po pierwszej debacie Harris z Trumpem, bo to wtedy Amerykanie zaczną dokonywać wyborów i opinie będą się polaryzować. Aktualnie Ann uznaje, że głosy rozłożyły się po połowie, czyli i kandydująca na urząd prezydenta Kamala Harris, jak i Donald Trump, mają jednakowe szanse.

Zwolennicy Harris chcą utrzymania polityki, jaka prowadzona jest wobec wrogów Stanów Zjednoczonych, natomiast ci, którzy widzieliby na fotelu prezydenta USA Trumpa, zmian gospodarczych i odepchnięcia groźby kryzysu.

Ann głosować będzie na Donalda Trumpa, o czym powiedziała mi bardziej niż niechętnie.

Tak na koniec, a zaskoczony byłem, ale i Ann, różnicami w języku angielskim, a i wyśmiewa się ze mnie, że akcent to mam jakbym pół życia spędził w Rosji, bo taki sam mają Rosjanie, których poznała w Seattle. Super, pomyślałem, ale mój akcent jest polski, o czym wiem doskonale, a nawet przestałem się już kilka lat temu wygłupiać, próbując go zmienić na bardziej irlandzki.

To też stało się po pewnej rozmowie, kiedy znajomy Irlandczyk powiedział, że wschodnich naleciałości to mam w mowie tyle, że nawet jakbym zaczął mówić tak, jak robią to na Connemarze, czyli bełkotliwie, to i tak każdy Irlandczyk to rozpozna. Wtedy wsłuchałem się w słowa wyśpiewane przez Agnieszkę Chylińską z O.N.A., więc powiedziałem sobie dość.

Kolejna ciekawa znajomość i długie rozmowy, których wciąż jeszcze nie skończyliśmy, więc zobaczymy, co stanie się następnym razem.

Bogdan Feręc

Photo by Luca Micheli on Unsplash

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
ZNAJDŹ NAS:
Lokale nad warsztata
WHO nie ustaje w wys