Jan A. Kowalski: Dwanaście prac Donalda Trumpa. Uratować nasze dzieci (11)

21 marca prezydent Trump zlikwidował Departament Edukacji. Zdecydował też, że fundusze Departamentu nie mogą być wykorzystywane do promowania ideologii gender. Rozległ się wielki krzyk na lewicy, że już nie może demoralizować naszych dzieci za nasze pieniądze, a przecież to klucz do budowy komunizmu.
21 marca prezydent Trump, znowu zgodnie z obietnicą wyborczą, podpisał rozporządzenie likwidujące federalny Departament Edukacji. Rozporządzenie to zobowiązuje szefową Departamentu Edukacji Lindę McMahon do likwidacji departamentu i przekazania kompetencji poszczególnym stanom USA.
Donald Trump zdecydował też, że fundusze Departamentu Edukacji nie mogą być wykorzystywane do promowania ideologii gender. Oczywiście podniósł się wielki krzyk kolorowej lewicy, również w Polsce. Dlaczego?
Powody są co najmniej dwa.
Po pierwsze, nowi bolszewicy tracąc wpływ na wychowanie dzieci, tracą możliwość ich demoralizowania i kształtowania przeciwko „zacofanym” rodzicom.
Po drugie, tracą możliwość robienia tego za pieniądze tychże rodziców, co jest nie mniej bolesne dla nielubiących się przepracowywać przyjaciół ludu.
Już pierwsi bolszewicy, ci od Lenina po lekturze Engelsa, mieli świadomość, że nie zbudują idealnego komunistycznego społeczeństwa bez odebrania dzieci rodzicom. To miał być klucz do sukcesu komunizmu w Rosji, a potem w świecie. Oczywiście, należało też zniszczyć rodzinę.
Prawne unieważnienie rodziny, rozwód po wysłaniu kartki pocztowej, wspólnota kobiet, prawo do nieskrępowanego seksu i aborcji, upaństwowienie dzieci – tego dotyczyły pierwsze dekrety władzy sowieckiej. A jeżeli ktoś się sprzeciwiał, to trafiał do jednego z obozów koncentracyjnych (GUŁAG), również ustanowionych dekretem Lenina (1919).
Obecni, tęczowi bolszewicy chcą tego samego – zniszczenia starego społeczeństwa i wyzwolenia człowieka z kajdan chrześcijańskiego porządku, z rzekomych kajdan niewoli. Różnica dotyczy jedynie stosowanych w tym celu metod, przynajmniej na razie. Są bardziej subtelne i długofalowe, również po przemyśleniu nieudanego (na szczęście) eksperymentu pierwszych bolszewików.
Ich pomysłem obecnym jest przejąć nasze dzieci drogą pokojową; fajną, kolorową, zabawną. To dlatego chcą „edukować” nasze dzieci już od przedszkola. Potem jest szkoła, uczelnia, cała sfera kultury i rozrywki, mass media promujące obrzydliwą obsceniczność w miejsce kultury wyższej. W każdej z tych aktywności nowa bolszewia chce dominować, najlepiej urzędowo i dysponować dla realizacji swoich celów naszymi pieniędzmi.
Obserwujemy to teraz w Polsce. Doświadczamy pierwszych owoców udanego przejęcia naszych dzieci przez nową bolszewię. Częściowo już są zdemoralizowane i żądają tego samego co za pierwszej bolszewii. Jeżeli nawet nie są zdemoralizowane całościowo, to podważają sens tradycji, również poprzez zakwestionowanie roli rodziców, jaka została im nadana przez Pana Boga – IV przykazanie Dekalogu. I nieuznawanie Przykazań Bożych z I tablicy.
Mamy zatem nowe pokolenie, wychowane po upadku komunizmu, w wolnej i niepodległej Polsce, które chce realizować mniej lub bardziej świadomie postulaty starej bolszewii, ubranej w nowe szmaty.
W dużej mierze demoralizacja naszych dzieci miała miejsce w szkole po roku 1989, gdy co mniej rozważni z nas cieszyli się z odniesionego nad komuną zwycięstwa. Nie widząc, nie chcąc widzieć, upadku wyzwolonej szkoły, ogłupiającej nasze dzieci i odbierającej im zdolność samodzielnego, krytycznego myślenia.
Co poszło nie tak? Chyba wszystko.
Najpierw to my, rodzice, zachłysnęliśmy się kolorową nowością Zachodu i zaczęliśmy się dorabiać, dzieci powierzając „naszej” już szkole.
Potem polskie duchowieństwo dało się wciągnąć w pułapkę zastawioną przez komunistów i weszło z nauką religii do zdemoralizowanej komunistycznej szkoły, zamiast ją unieważnić poprzez stworzenie katolickiego szkolnictwa. Przypomnę, że Karta Nauczyciela jako ustawa została przyjęta przez komunistów w Stanie Wojennym, w styczniu 1982 roku, a zatem wcześniej nawet niż Trybunał Konstytucyjny (marzec 1982). I nie powstała dla ochrony praw obywatelskich, ale własnych. Podobnie jak TK.
W taki oto sposób, przyglądając się i nic nie robiąc, doświadczyliśmy w Polsce upadku autorytetu własnego (rodziców) i autorytetu Kościoła, a w ostateczności upadku Wiary. Co w nieunikniony sposób doprowadzi do upadku naszego pięknego państwa na warunkach podyktowanych przez tych, których rzekomo pokonaliśmy w roku 1989.
Jan Azja Kowalski
PS. 1. Co musiałoby się stać, żeby temu zapobiec? Najpierw musielibyśmy uznać własne grzechy i szczerze za nie Pana Boga przeprosić. Wielki Tydzień to chyba najlepszy na to czas.
PS. 2. Debatę w Końskich wygrał mój kandydat. Wiedziałem, że tak będzie … zanim się zaczęła;)
Fot. FransA – Pexels.com