Jak Donek z Endrju gwarzyli 😉

Powiedzmy to szczerze, że wizyta prezydenta Andrzeja Dudy w Stanach Zjednoczonych do najdłuższych nie należała, a może bardziej samo spotkanie z prezydentem Donaldem Trumpem, bo 10 minut to tak, jak całkiem dla niektórych udany seks.
Zastanówmy się jednak, co oprócz gładkich słówek, jakie pod swoim adresem wypowiadali prezydenci, mogło się stać, a właściwie nic specjalnego. Przez 10 minut omawiać zagadnienia związane z polityką międzynarodową? Omówić wojnę na Ukrainie? A może sojusz Polski ze Stanami?
Dobrze, że obaj prezydenci się znają, to nie tracili czasu na prezentację swoich osób, bo wówczas to w ogóle zrobiłoby się 7 minut.
W całej sprawie prawdy się nie dowiemy, bo ma być i będzie jeszcze przez jakiś czas tajemnicą, ale wkrótce powinny nastąpić jakieś przecieki, co faktycznie stało się w Stanach, podczas spotkania, na które Donek Andrzeja wezwał, czy tam zaprosił – mówiąc językiem dyplomacji.
Spotkanie vel rozmowa mogła wyglądać tak:
– Cześć Endrju
– Cześć panie prezydencie
– No, siadaj, bo zalatany jestem, tu Izrael, tu konwencja, a i tego tam… Jak on ma… aktora z Ukrainy muszę ogarnąć.
– Zelensky panie prezydencie
– Aaa, tak.
– Dobra, nie ważne, jak zwał tak zwał, z resztą te wasze słowiańskie nazwiska trudno wymówić. Do rzeczy, słuchaj, potrzebna nam jest Polska, żeby przestała gadać coś o Ukrainie w NATO i Unii Europejskiej, a jak coś, to przez was będą musiały przejść ze cztery armie.
– Ale panie prezydencie…
– Endrju, ty masz mi powiedzieć tak albo nie, ja nie mam czasu na pierdoły.
– No, ale muszę się zastanowić.
– Fu*k. Masz minutę.
– Zgadzam się.
– I to wszystko i do gabloty. Swoim to powtórz. To lecę, bo mam teraz obiad planowy z ambasadorem Izraela. Trzymaj się Endrju.
– Do widzenia panie prezydencie.
Bogdan Feręc
Fot. Public domain The White House – zdjęcie ilustracyjne