Bajadera, bajaderka, kartofelek, ziemniaczek, a także rumowa kula, to kuliste, rzadziej prostokątne ciastko wytwarzane na bazie odpadów cukierniczych np. okrawków ciastek deserowych, z dodatkiem kakao, rumu, czekolady, orzeszków ziemnych lub wiórków kokosowych. Czasami oblana jest też czekoladą, by osłonić wnętrze.
Takim właśnie ciastkiem zaczyna mi się jawić tutejsza polityka, która w ostatnim tygodniu dostarczyła części mieszkańców kraju wielu powodów do uśmiechu na twarzy. Zaczęło się od Leo Varadkara, który niczym szeryf z westernu „W samo południe” ogłasza swoją decyzję o ucieczce z tonącego okrętu. Filmowy szeryf, nie był jednak tchórzem i jak mówił plakat reklamujący tę produkcję „był zbyt dumny, aby uciekać”.
Nie mówię, że Varadkar jest tchórzliwy, ale jego tłumaczenie decyzji było bardziej niż nijakie i mętne. Wolałbym, żeby powiedział oficjalnie, iż miał zbyt dużo wrogów wewnątrz ugrupowania, ludzie przestali go lubić albo nie zgadza się z narzucaną mu przez Brukselę lub Waszyngton polityką, bo wówczas pokazałby klasę i mógł okazać się dla mieszkańców wyspy mężem stanu.
To wszystko jeszcze nic, bo wybuchnąłem śmiechem, kiedy liderka Partii Pracy zażądała, żeby koalicja porzuciła swoje rządowe gabinety i rozpisała przyspieszone wybory. Ivana Bacik, przy całej mojej sympatii do niej, jest jednak liderką marginesu politycznego, więc ugrupowanie, które nie ma najmniejszych szans na to, by stać się poważną siłą w parlamencie, chce nowych wyborów. Partia, która może liczyć na 3% głosów wyborczych, co wynika z ostatniego sondażu, nie powinna jednak dążyć do ponownego testu, a podjąć próbę uzyskania większej popularności i wykorzystać to w konstytucyjnym terminie wyborczym.
Podobnie z innymi ugrupowaniami, które również wzywały do podania się przez cały rząd do dymisji, chociaż z pewnym wyjątkiem. Sinn Féin ma potencjał, który sukcesywnie traci, więc im wcześniej odbędą się wybory na poziomie krajowym, tym lepiej dla tego ugrupowania.
Cały czas jednak nie o tym, bo o rzeczonej bajaderce, a tą nazwą za chwilę będzie można określać cały Dáil Éireann. Mówiąc za chwilę, mam na myśli najdalej marzec przyszłego roku, gdyż to wówczas wybrany zostanie nowy irlandzki parlament. Przyjrzyjmy się jednak, co się wtedy stanie, a na postawie najnowszego sondażu wyborczego, z którym można zapoznać się tutaj.
Podział głosów, jeżeli wybory odbywałyby się dzisiaj, wyglądałby następująco: 25% + 19% + 16% + 17% + 6% + 5% + 4% + 3% + 3%.
To z kolei oznacza, że nie ma już właściwie żadnego prawdziwego i wyraźnego lidera sondaży, a to jasne wskazanie, iż elektorat ma wyraźny problem, kogo mógłby wskazać, jako ugrupowanie, które poprowadzi kraj przez kolejne lata. Z sondażu wiemy również, iż nikt nie będzie mógł utworzyć samodzielnego gabinetu, więc niezbędne będą koalicje, a te z całą pewnością nie staną się łatwe do utworzenia.
Jeżeli zacząć od samego początku, czyli od Sinn Féin, które ma największe poparcie, to z partią Mary Lou McDonald, a właśnie z nią wraz z red. Tomaszem Wybranowskim spotkamy się już w czerwcu tego roku, nie chce współpracować na poziomie rządowym właściwie nikt. Nie chcą przede wszystkim ugrupowania o konotacjach socjalnych, chociaż Zieloni pragnący zachowania namiastki władzy, nie wykluczają takiego scenariusza. To jednak zbyt mało, aby rządzić w takiej koalicji, bo wspólne 28% to wciąż zbyt niski wynik. Żeby koalicja pod wodzą Sinn Féin mogła zostać ukonstytuowana, powinna zaprosić jeszcze Socjaldemokrację, co dałoby 34%, ale i to nie będzie większością. Wówczas potrzebne byłyby głosy posłów Aontú i Partii Pracy, co dałoby 43% głosów w parlamencie. Jednak do tej bajaderki musiałaby dołączyć Solidarność z People Before Profit, co zakończyłoby się wynikiem 46%.
To stale oznacza, że większość, nawet w metodzie liczenia głosów wg D’Hondta jest niewielka, bo Fine Gael i Fianna Fáil z niezależnymi mieliby 52% głosów w parlamencie. Te łatwo będzie uzyskać, gdyż rozdając posłom niezrzeszonym stanowiska wiceministrów, koalicja „FG” i „FF”, kupi ich wszystkich.
Może dojść też do sytuacji, iż niezależnie od obecnie wypowiadanych przez władze partii słów o powrocie do swoich wcześniejszych ideałów, więc oddzieleniu się Fianna Fáil od Fine Gael i podobnie w drugą stronę, te w końcu zrozumieją, że zachować władzę mogą wyłącznie, gdy ponownie iść będą ramię w ramię. Wtedy mamy 35% głosów, a z Partią Zielonych, więc obecną przystawką 39%. To też za mało dla koalicji z prawdziwego zdarzenia, czyli najbliżej może być do wystosowania zaproszenia dla Partii Pracy, która już rządziła z Fine Gael. Wówczas poparcie będzie na poziomie 42%, czyli tylko kilkorgu posłów niezależnych trzeba będzie proponować miejsca w rządzie.
Tu pewne wyjaśnienie, bo procentowy podział głosów, nie jest odpowiednikiem miejsc w parlamencie, gdyż wszystko zmienia się przy metodzie D’Hondta, która promuje ugrupowania z największym procentowym poparciem.
Niezależnie od tego, jak wyglądać będzie wynik przyszłorocznych wyborów parlamentarnych, obecnie można powiedzieć tylko jedno, w prosty sposób rządu nie da się utworzyć, a może on być polityczną bajaderką, a ta sprawiać liczne problemy podczas sprawowania władzy.
W mojej ocenie wyłącznie wiernopoddańczość Brukseli i miałkość polityków z wyspy doprowadziła właśnie do takiej sytuacji. Jeszcze przed zdetronizowaniem przez Leo Varadkara Endy Kenny’ego, znacznie łatwiej było wskazać polityków, którzy mogliby silną ręką prowadzić kraj. Tak na marginesie, Irlandia, pomijając wcześniejsze oceny, jakie wystawiała dwóm politykom, powinna być wdzięczna za premiera Endę Kenny’ego i ministra finansów Michaela Noonana. To oni, a nie bojąc się podejmowania niepopularnych decyzji, wyprowadzili kraj z kryzysu finansowego i pod koniec kadencji, zaczęli znacząco obniżać zadłużenie państwa wobec instytucji finansowych.
Leo Varadkar nie miał takiej ekipy, a sprawował swoje rządy w czasie rosnących wskaźników ekonomicznych na całym świecie, czyli w chwilach globalnej prosperity. Kiedy jednak ziemia zaczyna wysuwać się spod nóg…
Ogłosił, że kończy swoją karierę na stanowisku premiera.
Bogdan Feręc
Fot. CC BY-SA 4.0 Geolina163