Święta Bożego Narodzenia nie mogą obyć się bez indyka, a to on gości wówczas na prawie wszystkich stołach na Zielonej Wyspie, więc warto wiedzieć, w jaki sposób można tego ptaka przygotować we własnym piekarniku.
Przepis jak zwykle jest oryginalny, wywodzi się spod Limerick, czyli od znanego już czytelnikom szefa kuchni Mickeya O’Bready, który podzielił się wcześniej recepturą na irlandzki farsz, a ten wykorzystany będzie właśnie dzisiaj. Żeby jednak mieć pieczonego indyka, należy zaopatrzyć się w to zwierzę, a i odpowiednio zmodyfikować recepturę, gdyż Mickey ma dużą rodzinę, więc piecze takiego o wadze 7 kg.
Do tego potrzebować będziemy też sól, pieprz czarny i trochę mąki, ale i masło, może być irlandzkie, bo tańsze od polskiego oraz 8 plastrów wędzonego surowego irlandzkiego boczku.
Całą zabawę zaczynamy od nasolenia indyka, a robi się to wewnątrz i na zewnątrz, by następnie bezceremonialnie włożyć rękę pomiędzy mięso a skórę ptaka, robiąc w ten sposób kieszenie. Również te miejsca solimy i dodajemy pieprz, a po jakimś czasie wkładamy w wolne przestrzenie nadzienie.
Po zakończeniu faszerowania, otwory spinamy wykałaczkami.
W tej chwili można już włączyć piekarnik, aby nagrzał się do 220 stopni Celsjusza. Wykorzystując ten czas, indyka smarujemy masłem, ale i brytfannę, na której powędruje do pieca. Ptaka na niej układamy i obkładamy plastrami wędzonego boczku. Przed samym włożeniem do piekarnika, do brytfanny można wlać szklankę wody, aby w trakcie pieczenia można było ptaka lekko nią polewać.
Przyjmuje się, że na każde pół kilograma indyka, ten powinien spędzić w piekarniku od 15 do 20 minut, co zapewni, że będzie upieczony, miękki i soczysty. Kiedy ptak znajdzie się już w piecu, po 30 minutach zmniejszamy temperaturę do 170 stopni Celsjusza, a możemy go też przykryć folią aluminiową, żeby zbytnio się nie wysuszył.
W trakcie pieczenia, co 20-30 minut zdejmujemy folię i polewamy ptaka powstałym sosem, a na ostatnie 30 minut pieczenia, zdejmujemy folię i pozwalamy nabrać skórze złocistego koloru.
Ważne jest również, że płyn spod indyka, posłuży nam teraz do przygotowania sosu. Ten natomiast składa się z powstałego podczas pieczenia wywaru, a dodajemy też pokrojoną cebulę i liść laurowy. Istotne jest, aby wcześniej pozbyć się tłuszczu, jaki zebrał się na powierzchni. Kiedy sos się gotuje, można przygotować zasmażkę. Na patelni klarujemy 1,5 łyżki stołowej masła i dodajemy jedną łyżkę mąki, by po rozprowadzeniu grudek, wytworzyła się jasna zasmażka. Tę zdejmujemy z ognia i pozostawiamy do ostygnięcia.
Kiedy cebula w rosole jest już miękka, ale nie rozpadła się jeszcze, cały proces powstawania sosu można przyspieszyć, więc o ile płyn odpowiednio się zredukował, po wyjęciu liści laurowych, resztę trzeba zmiksować. Następnie dodajemy zasmażkę, zagotowujemy i sos jest gotowy do podania.
Takiego indyka podaje się też z sosami z owoców, więc doskonale sprawdzi się tu sos z porzeczek, jak i z żurawiny.
Choć w tym roku na stole u Mickeya będzie jeszcze jeden, którego nauczyłem go osobiście, bo czasami zabawiamy się w kuchni. Podczas jednej z rozmów, powiedziałem mu, że w Polsce dość popularny jest sos z suszonych śliwek, co akurat go zainteresowało, bo jak stwierdził, takiego jeszcze nie miał okazji próbować. Kiedy spotkaliśmy się po kilku dniach, miałem ze sobą pudełko podsuszanych śliwek i przystąpiliśmy do dzieła.
Do rondelka włożyłem dwie łyżki solonego masła i pokrojoną w piórka cebulę, której dałem się skarmelizować. Następnie dolałem dwie szklanki wody i wrzuciłem 400 gramów suszonych śliwek. Kiedy wszystkie składniki wydawały się, iż mają dosyć przebywania w rondelku, te zmiksowałem i po niewielkiej redukcji płynu, doprawiłem solą oraz sporą ilością pieprzu.
Zapadł też wyrok i Mickey zapytał, dlaczego ja nie zostałem kucharzem? Nie chciałem mu mówić, że jednak nim kiedyś byłem, ale to dawne dzieje. Cóż, takim sposobem, na irlandzkim stole w Boże Narodzenie stanie polski śliwkowy sos, czyli i my będziemy mieli świąteczny wkład w irlandzkie święta.
Bogdan Feręc
Źr. Mickey’a O’Bready
Photo by Ashim D’Silva on Unsplash