Dlaczego nie ma jeszcze burzy społecznej? UE w tej formie musi sczeznąć w płomieniach
Od jakiegoś czasu władza dosyć otwarcie ćwiczy narody, a to wprowadzając pandemiczne zakazy, następnie „dopuszczając” do szalonego wzrostu inflacji i braku jej stabilności, a obecnie do niekontrolowanego wzrostu cen w wielu dziedzinach gospodarczych.
Po drodze rozpętali kryzys mieszkaniowy, który staje się z miesiąca na miesiąc coraz powszechniejszy w Europie i na świecie, a jak popatrzeć na ludzi, siedzą z podkulonymi ogonami, pomstując wyłącznie w domowym zaciszu. Są jednak kraje, gdzie mieszkańcy zaczynają mieć tego dosyć i w wyborach pokazują długoletnim przewodnikom życiowym środkowy palec.
Te działania są jednak zbyt niskiej skali, żeby cokolwiek się zmieniło, bo cały czas jeszcze są państwa w Europie, w których nic takiego się nie dzieje i nie ma nawet sygnałów, iż nadchodzą lub zbliżają się zmiany.
Weźmy sobie taką Irlandię, w której niedawno jeszcze społeczeństwo przez dłuższy czas wskazywało, że obecna władza nie jest temu w smak, ale tuż przed wyborami okazało się, iż przygotowująca się do obalenia rządu opozycja, zaczęła tracić poparcie. Jeszcze gorzej było po wyborach, ponieważ rządząca koalicja właściwie się umocniła, a nawet obecnie jedno z ugrupowań przeskoczyło z trzeciej na pierwszą pozycję w rankingach popularności.
To z kolei oznacza, że przyszłoroczne wybory parlamentarne w Irlandii, niczego w kraju nie zmienią, a ten nadal, bez żadnych zahamowań zakazywać będzie oraz łupić z uśmiechem podatkami, podwyżkami i twierdzić, że to jednak dla naszego dobra.
Nie zmieni się też nic w zakresie mieszkalnictwa, ale to wiadomo od dawna i tylko dlatego, że nakłady na nie, nie są takimi, jakimi być powinny. Opozycja deklarowała, kiedy jeszcze miała większe poparcie, że zmieni cały system budownictwa na Zielonej Wyspie, co przyspieszy proces budowy, ale i dostarczy więcej izb mieszkalnych.
Abstrahując od trochę przesadzonych liczb, jakie podawano, powinno się to stać impulsem do utrzymania poparcia, ale tak się nie stało.
Partie rządzące zaczęły straszyć wyborców, że Irlandia wpadnie w sidła skrajnej prawicy i populizmu, a ludzie bez żadnego zastanowienia zmienili front i odwrócili się od tych, którzy mogliby cokolwiek zmienić. Pozostawi się więc na urzędach polityków, mamiących obietnicami, uśmiechających się szeroko, ale i posługujących się w przekazie ustnym półprawdami.
Zastanawia w tym wszystkim jedno, dlaczego więc, skoro życie w Irlandii staje się nieznośne, zanika lekkość bytu, z każdej strony uderzają w nas problemy ekonomiczne i mieszkaniowe, siedzimy cicho?
Cóż, to jest akurat nieodgadnione, a nawet zadziwiające, bo przecież samym siedzeniem i deliberowaniem ze szwagrem, niczego się nie zmieni. Niedawno srogo się pomyliłem, twierdząc, że ludzie wyjdą na ulice, że zrobią rewolucję, że przypomną rządom czasy Bastylii, kiedy spadały jedna po drugiej polityczne głowy.
Patrzę i cały czas się dziwię, bo cisza, jak makiem zasiał, a skoro tak właśnie jest, to rządzący politycy nadal robią swoje, więc wciągają nas pod pełną ich kontrolę. Wielokrotnie daje się słyszeć w przekazie ulicznym, a nawet w mediach społecznościowych, że biorą nas pod but, ale co dalej się z tym dzieje?
Nic, zupełnie nic, bo na gadaniu się kończy. Przykro to mówić, ale radykalizacja nastrojów społecznych nie postępuje zbyt szybko, a nawet mogę tu użyć stwierdzenia, iż zaczyna być w zaniku, więc przydałoby się ją pobudzić.
Skoro można było protestować w kwestii wprowadzenia w Irlandii opłat za wodę i batalię wygrać, co staje na przeszkodzie, żeby zacząć walkę o przywileje, które się nam już nie próbuje, a odbiera, jak odbiera się godność zakwaterowania.
Żeby to wszystko zrozumieć, trzeba przejrzeć propozycje unijnych zmian prawnych, a wówczas stanie się jasne, że idziemy w stronę orwellowskiego roku 1984. Państwa narodowe stają się powoli przeszłością, więcej do powiedzenia ma już teraz Bruksela niż Dublin, co oznacza, że jej dyktat w pewnej chwili przerodzi się w dyktaturę.
Kolejny raz przypomnę, że niedawno jeszcze byłem zwolennikiem Unii Europejskiej, przyjaznym okiem patrzyłem na utworzenie Stanów Zjednoczonych Europy, ale kiedy zaczęły pojawiać się konkrety, odszedłem od obu przekonań.
Tym samym stałem się wyraźnym wrogiem Unii Europejskiej zarządzanej centralnie, ale też pozbawienia państw ich statusów, więc przemienienia w landy, które działać mają pod dyktando rządu europejskiego. Na jakiej podstawie? To w mojej ocenie uzurpowanie sobie władzy, a zarówno politycy na szczeblu krajowym, jak i my, mieszkańcy krajów europejskich, raczej powinniśmy powiedzieć temu wyraźne nie.
Dlaczego? Żeby się w pewnym momencie nie okazało, że mówić już nie będziemy mogli, nawet tego, co teraz wypowiadamy w domu i piszemy w internecie.
Bogdan Feręc
Photo by Viktor Forgacs™️ on Unsplash