Czy Kanada stanie się trumpistyczna?

Nowy premier Kanady zwrócił się do gubernatora generalnego, który jest przedstawicielem króla Karola III, aby ten rozwiązał parlament i ogłosił przedterminowe wybory, co wiele osób zaskoczyło, bo kanadyjscy liberałowie mają dużą przewagę i mogą w dowolny sposób kształtować politykę kraju.
Jak się jednak okazuje, premier Mark Carney uznał w ostatni weekend, że wybory muszą potwierdzić, iż Kanada nadal chce być liberalna, a koła konserwatywne wciąż zasiadać w ławach opozycji. Wg Carneya wygrana liberałów będzie potwierdzeniem, że Kanadyjczycy nie chcą nad sobą dominacji Ameryki, a konkretnie Trumpa i jego wpływu na sąsiedni kraj. Premier nazwał również prezydenta USA Donalda Trumpa „bezpośrednim zagrożeniem”, więc to społeczeństwo powinno dać mandat do kolejnych działań rządu, jakim by nie był.
Co ciekawe, liberałowie nie mogą czuć się zbyt pewnie i wynik wyborów, a te mają się odbyć 28 kwietnia, wcale nie jest pewny, choć są zdania, że zagrożenie jest niewielkie, iż stracą władzę nad Kanadą.
Wszystko, czyli pogarszające się stosunki handlowe i gospodarcze pojawiły się w chwili, gdy Donald Trump zapowiedział wprowadzenie ceł na wymianę towarową z Kanadą, a przypomnieć można, że oba kraje były dla siebie głównymi partnerami handlowymi. Jeszcze bardziej zezłościły rząd w Ottawie, ale też mieszkańców kraju słowa prezydenta USA, że Kanada to jednak powinna stać się kolejnym amerykańskim stanem.
Wówczas coś pękło i kanadyjscy politycy zaczęli utwardzać swoje stanowisko, a i poinformowali o krokach odwetowych na polu ceł. Można też dopowiedzieć, iż swój przeciw wobec aneksji Kanady przez USA wyrazili również przedstawiciele opozycji, ale co istotne, w przeciwieństwie do liberałów chcieli porozumieć się w kwestiach gospodarczych z administracją USA. Inne stanowisko proponuje natomiast liberalny gabinet Kanady, bo idzie w kierunku globalistycznym, więc zachowania dotychczasowych zasad, a i nie do końca podoba się Ottawie, iż musiałaby negocjować umowy handlowe ze Stanami.
Wrócić należy jednak do społeczeństwa Kanady, które zaskoczone zostało słowami Trumpa o przyłączeniu ich kraju do USA, więc liberałowie otrzymali większe wsparcie, niż było to w ostatnich miesiącach, czyli wcześniejszy komunizujący rząd Justina Trudeau miał spore kłopoty wizerunkowe. Wciąż to jednak nie oznacza, iż rządzący liberalni politycy staną się lekiem na Trumpa i politykę, jaką prowadzi, bo opozycja depcze im po piętach, a różnica poparcia jest właściwie niewielka.
Żeby jednak przypodobać się tej części społeczeństwa, która nie jest wsparciem dla liberałów, premier Mark Carney powiedział, że chce współpracować z USA, a i ma wiele szacunku dla prezydenta Trumpa. To jak się następnie okazało, słowa rzucone były wyłącznie w przestrzeń publiczną, gdyż niedawno zaczął zmieniać swoje stanowisko i wprowadził do przekazu nastrój bardziej niż bojowy.
Carney zaczął używać słów, iż USA chcą pozbawić Kanadę suwerenności, ale też, że cła nie mają żadnego uzasadnienia i powinny zostać zniesione. Nowy premier mówi też o budowaniu gospodarki opartej na sile i współpracy, co z kolei można interpretować, że ta znajduje się lub znajdzie poprzez działania Trumpa w dużych kłopotach. W swoim niedawnym wystąpieniu kanadyjski szef gabinetu powiedział również, iż Kanada nie pozwoli, aby USA ją zdominowały, a słowa o sztucznym tworze, jakim ma być Kanada, odrzucił w całości.
Kanadyjczycy mają jednak problem z wyborem, a obawiają się przede wszystkim skutków, jakie przyniosą cła nałożone przez Amerykę, więc wahają się pomiędzy twardą polityką liberałów a układnymi konserwatystami.
Co jeszcze ciekawsze, bo i takie chodzą słuchy wśród liberalnej części władz Kanady, jej wciąż pełniący obowiązki premier, wcale nie musi być najlepszym kandydatem na premiera w kolejnym rządzie, co raczej źle wróży wynikowi wyborczemu. Przed liberałami stanęło więc zadanie, w którym muszą przekonać większość mieszkańców Kanady, że to właśnie oni są najlepszym wyborem, aby powstrzymać Trumpa.
Jeżeli jednak zawierzyć sondażom, a na postawie tego, który wykonany został drogą internetową, to liberałowi mogą liczyć na 42% głosów wyborczych, a konserwatyści na 37%. Jasno więc z tego widać, że szala zwycięstwa może przechylić się na każdą ze stron, a pamiętajmy, że margines błędu w przypadku tego badania wynosi 1,5%, więc sporo.
Bogdan Feręc
Photo by Pam Menegakis on Unsplash