Ciastkarnia Marianny H. Część 1
Kiedy spojrzała w lustro, oczom jej ukazał się widok doświadczonej losem kobiety, która miała za sobą kilka nieudanych związków, choć nie można było powiedzieć, że daleko jej było do osoby pozbawionej sukcesu. Marianna kierowała całkiem dużą firmą, którą odziedziczyła po przedwcześnie zmarłym ojcu, a już we wczesnych latach dziecięcych często przesiadywała z nim w cukierni, rozwiniętej obecnie do skali małej sieci.
Poranek rozpoczął się typowo i gdy wzięła do jej wciąż nabrzmiałych karminem ust pierwszy łyk kawy, przypomniała sobie, że nie może spędzić tych chwil na kontemplacji piękna przyrody i słuchaniu śpiewu ptaków, które założyły gniazda w jej ogrodzie. Dzień wcześniej zadzwonił do niej prawnik jednej z dużych korporacji i zaproponował spotkanie w niewielkim gronie, na którym miałaby otrzymać atrakcyjną ofertę biznesową.
Marianna H. od dawna czekała na taką okazję, w jej sennych marzeniach pojawiała się od czasu do czasu mglista wizja rozbudowy ojcowskiego przedsiębiorstwa do dużych rozmiarów i wejścia na rynek, jako potentat branży cukierniczej.
Wzięła szybki prysznic, a woda, oblepiająca jej ciało, jak zwykle była gorąca, wręcz parzyła skórę, czyniąc ją różowawą, by następnie pojawiły się na niej wykwity bladej czerwieni. Osuszyła skórę miękkim ręcznikiem, owinęła się nim i podreptała niespiesznie do garderoby, aby dobrać odpowiedni strój na to ważne, jak się później okazało spotkanie. Granatowa prosta spódniczka do kolan podkreślała jej nadal dziewczęce biodra, biała bluzka, pod którą pozostawiła wyraźnie zaznaczone nieokiełznane atrybuty jej kobiecości i marynarka z niewielką broszką.
Całości dopełniały rajstopy w kolorze jej opalonej skóry i idealnie pasujące kolorem do spódnicy buty na niewysokim obcasie.
Wsiadła do swojego samochodu, a ten kupiła całkiem niedawno, gdy uznała, że stać ją już na najnowszy model Audi i to prosto z salonu. Jasna skóra siedzeń wskazywała na jej wyższy teraz status społeczny, a drewniane wykończenia miały znamionować luksus auta, o którym marzyła przez całe lata. Ruszając sprzed swojego domu, a ten dziedziczony był z pokolenia na pokolenie, machała delikatnie dłonią swoim sąsiadom mieszkającym w rezydencjach stylizowanych na szlacheckie dworki.
Wyjechała na drogę prowadzącą do miasta, a tu zaczynał się z wolna poranny ruch.
Sunąc wraz ze sznurem innych aut, nie mogła pozbyć się kłębiących w głowie pytań, co może wydarzyć się na spotkaniu, chociaż miała nadzieję, że jej los całkowicie się odmieni i nie będzie już pasmem biznesowych udręk. Zaparkowała przed cukiernią, w której mieściła się też część produkcyjna i to z niej wszystkie te pączki, ciasta i ciastka rozsyłane były do punktów sprzedaży i sklepów współpracujących z „Cukiernią Mariana”. Nazwa pozostała jeszcze po dziadku Marianny, a oprócz niej, otrzymała imię po swoim przodku, a ten w tym średniej wielkości mieście znany był za życia przez wszystkich mieszkańców. Następnie tego zaszczytu dostąpił ojciec Marianny, by i ona starała się zostać zapamiętaną w okolicy. Po części już się jej to udało, co sprawił właściwie przypadek.
Kilka lat wcześniej w miasteczku bawił pewien znany dziennikarz i tak bardzo przypadł mu do gustu czekoladowy torcik, że codziennie przez prawie dwa tygodnie pojawiał się w „Cukierni Mariana”. Kończąc swój pobyt, zapowiedział, że napisze kilka słów o tym przybytku, a słowa dotrzymał. Artykuł, jaki wyszedł spod jego pióra, opisywał nie tylko doskonale utrzymany balans smaków, jakie w połączeniu dawały rozkosznie słodką poezję na języku i zabierały w zaświaty cukierniczych doznań podniebienia klientów, ale dołączył do tego opis klimatycznej cukierenki, w której można było zapaść się w zapomnianą już prawie przeszłość i zanikajacą dekadencję.
Wtedy „Cukiernię Mariana”, zaczęła odwiedzać coraz większa ilość gości, pojawiało się też z tygodnia na tydzień coraz więcej przyjezdnych, a to pozwoliło na rozwiniecie produkcji i wręczeniu Mariannie przez władze miasta klucza do tegoż, jako promotorce małej metropolii.
W firmie wszystko toczyło się swoim rytmem, główny cukiernik jak zwykle trzymał pieczę nad swoimi podwładnymi, a Marianna, jak miała w zwyczaju, zapytała, czy skończył już opracowanie nowej receptury kremu, jaki miał wypełniać ptysie. Te zaś tworzone były specjalnie na 250 rocznicę nadania miastu jego praw. Pan Antonii, który był cukiernikiem od ponad 30 lat, wciąż nie był zadowolony z receptury, więc rzucił od niechcenia, że wszystko będzie gotowe na czas.
Po tej krótkiej wizycie w swojej cukierni Marianna udała się w dalszą drogę, a do stolicy miała kilkanaście kilometrów i nie spodziewała się, aby cokolwiek jej przeszkodziło, gdyż poranny szczyt komunikacyjny już minął. Droga na spotkanie przebiegła sprawnie, Marianna pojawiła się na miejscu w 30 minut przed umówioną godziną, więc postanowiła sprawdzić swój telefon i odczytać wiadomości, jakie przysłano na elektroniczną skrzynkę pocztową. Nie znalazła tam niczego ekscytującego, co skwitowała słowami, że „może to dobrze”, a w tej właśnie chwili przypomniała sobie o spotkaniu i poczuła pod skórą delikatne mrowienie połączone z jakby erotycznym napięciem.
Do przeszklonych obrotowych drzwi zbliżała się spokojnym, ale stanowczym krokiem, co podkreślało jej pewność siebie. Podeszła do przeźroczystych tafli, które uruchomiły się same i powoli zaczęły obracać. Już samo wejście do budynku obudziło w Mariannie uczucie spełnienia, gdyż od lat w chwilach, kiedy oddawała się w swoim ogrodzie krótkim minutom zapomnienia, marzyła, żeby kiedyś mieć swoje biuro w takim właśnie budynku, a jego wejście wyposażone było w szklane obrotowe drzwi, które pasowałyby perfekcyjnie do całej skrzącej się od słońca niebieskawej powłoki nowoczesnego biurowca.
Centrum konferencyjno-biurowe mieściło się prawie w centrum stolicy, a już sam hol główny mógł wywrzeć duże wrażenie na wchodzących do niego gościach. Marmurowe lśniące podłogi, ściany pokryte brokatowymi farbami i proste kolumienki otoczone żywymi kwiatami. Recepcja przesunięta została do głębi budynku, by nie szpecić centralnego jej punktu i ogromnego malowidła, jakie zawieszone zostało na wprost od wejścia. Za wykonanym z różowego marmuru kontuarem, siedziała młoda kobieta, która miała na sobie nienagannie wyprasowaną białą koszulę, ciemnoszary krawat i spodnie w tym samym kolorze, obok niej pojawił się mężczyzna, ubrany dokładnie w taki sam sposób, co sugerowało, że oboje są pracownikami firmy chroniącej tajemnice tego budynku.
Marianna nie zdążyła podejść do recepcyjnego półokrągłego stołu, kiedy z oddali usłyszała wzmocniony nieznacznie echem pustej przestrzeni głos, a ten zapytał:
– Czy mam przyjemność poznać Panią Mariannę?
Kiedy się odwróciła, oczom jej ukazał się mężczyzna około sześćdziesiątki, w garniturze szytym na miarę i trzymający w lewej dłoni niewielką skórzaną teczkę. W tym momencie zauważył zainteresowanie na twarzy Marianny i miał właściwie pewność, że to osoba, którą spodziewał się spotkać właśnie dzisiaj w tym miejscu.
Przedstawił się, mówiąc:
– Nazywam się Tadeusz Rogulski i jestem przedstawicielem prawnym firmy Cookies & Company.
Marianna podała mu lekko drżącą dłoń, mówiąc w tej samej chwili, iż przyjemniej jej poznać osobę, której głos słyszała tylko jeden raz i nie była pewna, czy uda się jej rozpoznać jego właściciela.
Mecenas Rogulski odwzajemnił tę uprzejmość i bez dalszych wstępów zaprosił Mariannę na 19 piętro, gdzie znajdowała się sala konferencyjna należąca do Cookies & Company.
Winda również podkreślała wysoką, o ile nie najwyższą klasę luksusowego budynku, jej ściany wykonane były z mahoniowego drewna, a niewielkie ławeczki po obu stronach pokryto krokodylową skórą, która zabarwiona została na taki sam kolor, jaki prezentowało drewniane obicie ścian. Całości dopełniało ogromne, rzeźbione akantami kryształowe lustro, a to powiększało optycznie i tak już całkiem dużą przestrzeń.
Przestępując próg windy, a ta swobodnie mogła być nazwana pałacową, jej stopa dotknęła miękkiego podłoża. Dopiero wtedy zauważyła jednokolorową mięsistą wykładzinę, jaka ułożona została na całej powierzchni podłogi. Kolor przypomniał Mariannie jesienny ciepły wieczór, który spędziła kilka lat temu na Korsyce, a i zdawał się ukojeniem dla narastającego napięcia przed spotkaniem.
Gdy doszli do przeszklonej sali konferencyjnej, oczom jej ukazało się nowoczesne wnętrze, które kontrastowało wyraźnie zarówno z holem, jak i windą i samym korytarzem, który do niej prowadził. Meble stanowiły doskonałe połączenie wizji szalonego artysty z elegancją i funkcjonalnością, ale idealnie też do siebie pasowały. Szklane stoliki i stoły były krystalicznie czyste, dając wrażenie, że nie powinno się ich nawet dotykać, by nie zburzyć obrazu i poniekąd majestatu tego idealnego w ocenie Marianny miejsca.
Mecenas Rogulski zaproponował kobiecie miejsce pośrodku długiego stołu, na którym w dwóch ustawionych naprzeciw siebie punktach leżały teczki oznaczone logo Cookies & Company. Odsunął krzesło, wskazał miejsce, a jednocześnie zaproponował coś do picia. Marianna poprosiła o herbatę bez cukru, a tego, jeżeli nie próbowała nowych wyrobów jej cukierniczego mistrza, unikała.
Mecenas skinieniem ręki wezwał do siebie oczekującą przy wejściu do sali asystentkę i poprosił o dwie herbaty, ale zaznaczył, że dla niego musi być taka, jaką zwykle pija. To było jedno z dawniejszych przyzwyczajeń Rogulskiego, gdy pracował w renomowanej londyńskiej kancelarii prawnej, więc zwyczaj ten przeniósł również do swojej ojczyzny, gdy Kancelaria Smith & Sons poprosiła go, aby jako Polak, reprezentował interesy ich klienta właśnie w Warszawie.
Najwyższej jakości Earl Grey podano w białych filiżankach gdzieniegdzie ozdobionych ręcznie malowanych złotą farbą logo firmy, podobnie jak podstawki. Całości dopełniały pozłacane łyżeczki i cukiernica z tym samym wzorem. Mecenas Rogulski usiadł w pewnej odległości od Marianny, mówiąc, że jego klient pojawi się za kilka chwil, gdyż musi zakończyć rozmowę telefoniczną.
Marianna spytała, czego konkretnie dotyczyć ma ich spotkanie, a wtedy mecenas stwierdził, że wszystko wyjaśni się za kilka minut, natomiast materiały znajdują się w teczkach. Rogulski dodał następnie, iż nie został upoważniony, aby przedstawiać jej tę sprawę, gdyż chciał to zrobić osobiście dyrektor generalny firmy na Europę.
Rozmowa, którą bawił Mariannę mecenas, toczyła się na neutralne tematy, kiedy uwagę kobiety zwróciła nagle cisza, jaka zapadła i Rogulski wstał z miejsca. Wówczas zrozumiała, że do sali musiał wejść dyrektor, z którym miała umówione spotkanie. Wstała i powoli, jakby w zwolnionym tempie, odwróciła się w kierunku drzwi, a w tych ukazał się…
Ciąg dalszy nastąpi.
Bogdan Feręc
©2025
Photo by Tamara Bellis on Unsplash