Chcą nas zabić czystym powietrzem?
Dekarbonizacja to slogan, którym karmi się nas od kilku lat i w tym czasie bardzo zyskał na popularności, bo można się nim zasłaniać przy wprowadzaniu wielu inicjatyw, a te związane są np. z tzw. ochroną środowiska, pomimo że po prawdzie, idzie o wydojenie nas z kasy.
Pojawi się też w tym splocie wydarzeń problem, a przynajmniej zarzewie bolączki, bo dekarbonizacja wiąże się ze zmniejszeniem ilości dwutlenku węgla w atmosferze, a i ten jest niezbędny do wielu procesów, wobec tego nawet jego zwiększona ilość w powietrzu jest dla nas całkiem dobra.
Zacznijmy jednak od samego początku, czyli piątego okresu ery paleozoicznej, co prowadzi nas od epoki karbońskiej. Sam Karbon nie nosi tej nazwy przypadkowo, a to wtedy występowało na ówczesnej ziemi wysokie stężenie dwutlenku węgla, co pozwoliło na nadnaturalny rozrost roślinności tamtego okresu i zwykłe krzaki mogły mieć kilkanaście metrów wysokości, natomiast drzewa po kilkadziesiąt. Tak samo działo się ze zwierzętami, a znacznie wyższe stężenie CO2 w atmosferze, poprawiało wchłanianie tlenu przez organizmy gadów i płazów, które także rosły do całkiem sporych rozmiarów, żyły dużej, co z większą precyzją wyjaśnię w kolejnych akapitach. Wtedy też powstało najwięcej pokładów znanego nam do dzisiaj węgla, który odpowiedzialny ma być za efekt cieplarniany, jaki mamy jakoby obecnie. Nie mówi się jednak zbyt często, że u schyłku ery karbońskiej nastąpiło zlodowacenie, a to obejmowało znaczne połacie półkuli północnej oraz części południowej z lądami, jakie się ówcześnie tworzyły. Co też wiele osób może zaskoczyć, my, tu i teraz, cały czas wychodzimy z epoki lodowcowej, czyli, nie jest niczym nadzwyczajnym stopniowy wzrost temperatury na ziemi.
Już to daje nam sygnał, że nie jest z tym dwutlenkiem węgla aż tak źle, jak próbuje się to obecnie przedstawić vel trafić do przekonania.
Idźmy dalej, czyli do świata medycyny, a tego nie dowiedzą się nawet studenci, którzy w przyszłości ratować mają ludzkie życie, że dwutlenek węgla, także bardzo potrzebny jest człowiekowi, a incydentalnie i w wyjątkowych przypadkach może je uratować. No dobrze, trochę przesadziłem, bo wspomina się przyszłym lekarzom, iż muszą wiedzieć o pewnym, acz rzadkim zjawisku, jakie może wystąpić u człowieka, który nawdycha się zbyt dużo tlenu. To natomiast nazywane jest hipokapnią lub hipokarbią, a oznacza znaczny spadek zawartości dwutlenku węgla w organizmie. Dochodzi wtedy do nieciekawych zdarzeń w naszym układzie krwionośnym, więc hemoglobina nie jest w stanie oddać tlenu do tkanek obwodowych, gdy w człowieku jest zbyt niskie stężenie dwutlenku węgla, co daje efekt niedotlenienia z powodu zbyt wysokiego stężenia tlenu. To zjawisko może być obserwowane np. w chwili hiperwentylacji, a można je wywołać samodzielnie, wykonując kilkanaście do kilkudziesięciu szybkich wdechów i wydechów. Wtedy wystąpić mogą zawroty głowy, które są sygnałem, że zbliża się hipokarbia. Dziwne? Trochę tak, ale ma to też swoją nazwę i wtedy mówi się w języku medycyny, iż mamy do czynienia z efektem Bohra. Ten w prostej linii prowadzi nas do utraty przytomności, śpiączki oraz ostatecznego rozwiązania w kwestii ludzkiego żywota. Amen.
Tak przedstawiłem kolejny istotny przykład, że dwutlenek węgla jest nam potrzebny i to bardzo, żeby nie doprowadzić do naszej śmierci, a przyczyną będzie „uduszenie” tlenem. Mogłoby się też okazać, że poprzez zwiększenie ilości dwutlenku węgla w atmosferze, którą nieustannie oddychamy, żyjemy dłużej, a z tego powodu cierpią systemy emerytalne wielu państw. Nie sugeruję, że dwutlenek węgla rozłoży na łopatki polski Zakład Ubezpieczeń Społecznych, czy irlandzki Social Welfare, ale gwarancji nie ma, jeżeli zwiększy się nasycenie otaczającej nas mieszaniny powietrza przez CO2, co pozwoli na zwiększenie wchłaniania tlenu przez nasze ciała.
Tak doszliśmy do naszych czasów, gdy politycy, obrońcy środowiska i innych żyjątek krzyczą na nas zewsząd, że dwutlenek węgla nas zabija i jak tak dalej pójdzie, to ludzkość skończy marnie. Jednak czy tak będzie na pewno? Można zasiać tu kilka wątpliwości, bo może być też tak, jak stało się w okresie tzw. wielkiego skoku (1958–1962) w Chińskiej Republice Ludowej, gdzie jeden z tamtejszych, a słusznie zmarłych przywódców wymyślił, że przyczyną niskich zbiorów zboża są wróble. Nakazał zabijać te niewielkie ptaki, które ginęły całymi milionami, co dało efekt odwrotny od zamierzonego. Okazało się, iż zaburzono w ten sposób równowagę ekosystemu, doszło do nadmiarowego rozwoju wszelkiej maści owadów, a te może i nie zjadały zboża, jako takiego, ale ledwie wykiełkowane roślinki już tak, co dało kolejną falę głodu.
Łącząc kropki, tak samo może stać się właśnie za kilkadziesiąt lat – w czasach współczesnych dla naszych dzieci i wnuków, chociaż nie do końca chodzi mi o wróble, a o samą zerową emisję CO2.
Jak dowodzi nauka, dwutlenek węgla, żeby rośliny, zwierzęta i my mogły normalnie funkcjonować i się rozwijać, jest dokładnie tak samo potrzebny, jak tlen. W takim przypadku, zaburzając wartości stężenia, a ściśle rzecz ujmując, obniżając stężenie dwutlenku węgla, możemy mieć problem z wyżywieniem ludzkości. Powie ktoś, że przecież warzywa i owoce są obecnie w dużej części produkowane w szklarniach i na plantacjach, gdzie dostarcza się im składniki odżywcze, w tym sole mineralne i światło, aby marchewka oraz truskawka pojawiły się na naszych stołach. Owszem, ale gdyby ktoś sprawdził, czy dostarcza się im w tej „paszy” dwutlenku węgla, okaże się, że nie. Dwutlenek węgla pobierany z powietrza jest natomiast jednym z ważniejszych związków, który potrzebny jest do wytworzenia przez roślinę korzeni, pni, gałęzi, liści i kwiatów, więc odbierając roślinie CO2, pozbawiamy ją możliwości wzrostu – zaburzając w ten sposób wegetację. Jeżeli sytuacja zostanie odwrócona, w atmosferze będzie więcej dwutlenku węgla, to krzak pomidora wyrośnie na sześć metrów i da 300 kg owoców w jednym sezonie, a może nawet stać się rośliną wieloletnią. To nauka już udowodniła, więc nie ma potrzeby się sprzeczać.
Takie podejście do tego zagadnienia prowadzi nas do wniosku, że za dekarbonizacją świata, czyli zmniejszeniem ilości dwutlenku węgla w atmosferze, stać może głód, bo rośliny, nie będą miały z czego tworzyć samych siebie i plon będzie mizerny. Również my możemy z tego powodu cierpieć, więc chroniczny brak dwutlenku węgla, spowoduje niedobory we wchłanianiu tlenu, co ograniczy możliwość rozwoju ludzkości.
Niestety w naszych czasach próbuje się przekonać ludzi do wielu rzeczy półprawdami, zatajając część faktów, czyli mówi tylko to, co mamy usłyszeć, a cała reszta przykryta jest woalem milczenia i to w wielu sferach naszego życia.
Resztę wniosków należy wyciągnąć we własnym zakresie.
Bogdan Feręc
Photo by Matthias Heyde on Unsplash