Centra miast będą zamierać
Zanim Rada Miasta Dublina podjęła decyzję o wyłączaniu z ruchu centrum stolicy, przeciwnicy tego rozwiązania, więc tamtejszy biznes przekonywał, że doprowadzi to do upadku wielu firm, które już teraz prosperują w trudnych warunkach.
Chodzi przede wszystkim o koszty prowadzenia działalności, a na te składają się czynsze, opłaty, podatki i pensje pracowników, co w połączeniu daje trudne środowisko do funkcjonowania biznesu. Jeżeli do tego dołączy zamykanie ulic, bary, sklepy i restauracje będą tracić kolejnych klientów, więc decyzja miasta, aby uczynić je wolnym od samochodów, doprowadzi do zanikania biznesów.
Jak mówią przedsiębiorcy z centrum Dublina, roczny czynsz w przypadku małych i średnich firm, w zależności od wielkości wynajmowanego lokalu waha się od 30 do nawet ponad 200 tysięcy euro, więc to istotna pozycja w ich wydatkach. Do tego doliczyć trzeba opłaty związane z podatkami, wysokie ceny energii, ale i rosnące koszty transportu i artykułów potrzebnych do prowadzenia działalności, więc w takim przypadku samo funkcjonowanie interesu jest bardziej niż kosztowne.
Biznes z centrum Dublina dodaje, że rosnące koszty zatrudnienia to kolejny element całej układanki, czyli podniesienie od stycznia płacy minimalnej o choćby 1 €, może przyczynić się do zmniejszenia ilości pracowników. Przedsiębiorcy mówią, że obecnie jedyną obroną przed rosnącymi kosztami pracowniczymi stały się redukcje etatów, co oznacza, iż miejsc pracy w stolicy, przynajmniej w handlu i gastronomii zacznie ubywać.
Z niepokojem na decyzje podejmowane w Dublinie patrzą przedsiębiorcy z innych miast, bo i oni zaczęli się obawiać, że i w tych miejscach pojawią się propozycje, aby pozbyć się samochodów, więc ilość klientów będzie się stale zmniejszać. Może to prowadzić do sytuacji, jak powiedział właściciel sklepu z pamiątkami i artykułami piśmienniczymi z Cork, że o ile zamknięte zostaną ulice w centrum tego miasta, większość biznesów zniknie w okresie jednego roku.
Biznesmeni dodają, że wówczas centa miast opustoszeją, więc staną się dzielnicami widmo, bo lokale po sklepach, restauracjach i punktach usługowych straszyć będą pustymi witrynami. Wówczas będzie to też problem dla władz miasta, mówi właścicielka niewielkiej restauracji z centrum Galway, a władze podejmować będą, niekiedy kosztowne próby rewitalizacji handlu i usług, jednak bez odpowiedniego skomunikowania centrów z innymi dzielnicami, te próby spalą na panewce.
Lokalne władze powinny się także zastanowić, twierdzi część przedstawicieli biznesów z centrów miast, czy miejscy radni chcą iść za poradą ekologów, by zamykać tętniące życiem rejony, czy może uzyskać w ten sposób opustoszałe kwartały ulic. Mogą też utrzymywać handel i usługi w pełni rozwinięte, jeśli rozsądnie podchodzić będą do tego zagadnienia. Ważne jest też, dodają niektórzy przedstawiciele biznesów, że o ile musi się tak dziać, miasta powinny znaleźć rozwiązania, które pomagać będą mieszkańcom metropolii w bezproblemowym dostępie do tych ważnych punktów na miejskich mapach.
Nie można liczyć wyłącznie na turystów, bo oni, o ile często przemierzają trakty handlowe, to jednak stanowią mniejszą część klientów i pojawiają się sezonowo. Brak dostępu do stałej ilości odbiorców, będzie więc blokował rozwój małych i średnich firm, a do tego wywoła zjawisko pustoszenia niektórych dzielnic i zamierania życia kulturalnego.
Efekt wymarłych centrów miast jest już w zasięgu ręki, powiedział natomiast właściciel i sprzedawca z Limerick, który oferuje klientom irlandzką sztukę rękodzielniczą.
Wielu właścicieli sklepików, kawiarni, niewielkich barów i restauracji zastanawia się już teraz, czy w przypadku wprowadzania ograniczeń ruchu w ich miastach, wciąż będą chcieli prowadzić swoje interesy i walczyć o byt. W wielu przypadkach decyzje mogą stać się ostatecznymi, na czym ucierpią lokalni mieszkańcy, ale też lokalne władze, bo zmniejszać się będą wpływy do miejskich kas z prowadzonej działalności.
Do tego zmniejszy się atrakcyjność turystyczna Irlandii, więc w połączeniu, wszystkie te tzw. ekologiczne działania zmniejszą dochody w sektorze turystycznym, hotelarskim i gastronomicznym, a jednocześnie wpływy do Skarbu Państwa.
To nie jest nowa sytuacja, bo w ostatnich latach dochodziło już do takich sytuacji, a wystarczy przypomnieć tylko ostatni kryzys finansowy z 2008 roku, a następnie okres tuż po pandemii Covid-19, kiedy małe firmy znikały jedna po drugiej.
Bogdan Feręc
Źr. Independent/PA Media/RTE
Photo by Andrea Leopardi on Unsplash