Biały heteroseksualny mężczyzna – czy jego głos się nie liczy?

W zeszłym tygodniu Irish Times opublikował kontrowersyjny artykuł zatytułowany „Przepraszam, jeśli moje serce nie krwawi z powodu białych heteroseksualnych mężczyzn w pracy”, który wywołał burzliwą dyskusję na temat przywilejów, tożsamości i tego, czy pewne grupy społeczne mają prawo do wyrażania swoich opinii. Tekst dotyczył urlopu ojcowskiego, ale szybko przerodził się w szerszą debatę o tym, czy odrzucanie czyichś doświadczeń wyłącznie ze względu na płeć, orientację seksualną czy kolor skóry jest moralnie uzasadnione.
Zwolennicy tzw. polityki tożsamości argumentują, że biali heteroseksualni mężczyźni na ogół nie doświadczają systemowego rasizmu, seksizmu czy homofobii, więc ich głos w niektórych dyskusjach – np. o równouprawnieniu czy dyskryminacji – powinien być traktowany z mniejszą uwagą. W ich opinii osoby z uprzywilejowanej pozycji społecznej często nie rozumieją wyzwań, z jakimi mierzą się grupy marginalizowane.
Jednak krytycy tego podejścia, jak felietonista Newstalk Ian O’Doherty, uważają, że odrzucanie czyjejś perspektywy tylko ze względu na tożsamość jest niebezpiecznym uproszczeniem. O’Doherty nazwał politykę tożsamości „bankrutującą, fałszywą ideologią”, twierdząc, że prowadzi ona do tworzenia „hierarchii ofiary”, w której wartość czyjegoś głosu zależy od stopnia społecznego ucisku.
„Jeśli byłeś białym heteroseksualnym mężczyzną, byłeś na końcu listy” – powiedział, dodając, że ta retoryka jest „jednym z powodów, dla których Trump został wybrany” na drugą kadencję.
W Stanach Zjednoczonych spór o rolę białych heteroseksualnych mężczyzn w dyskursie publicznym jest szczególnie zaogniony. Konserwatywni komentatorzy często wskazują na amerykańskie uniwersytety, gdzie – ich zdaniem – „kultura cancelowania” i „wokeizm” marginalizują osoby uznawane za przedstawicieli dominującej grupy. Z drugiej strony, liberałowie podkreślają, że ignorowanie historycznych nierówności prowadzi do utrwalania niesprawiedliwości.
W Wielkiej Brytanii debata przybiera nieco inny ton. Brytyjscy krytycy polityki tożsamości, jak np. Douglas Murray („The Madness of Crowds”), argumentują, że nadmierne skupianie się na tożsamościowych podziałach osłabia spójność społeczną. Z kolei środowiska progresywne wskazują na badania pokazujące, że biali mężczyźni wciąż dominują w polityce, biznesie i mediach, co ich zdaniem uzasadnia potrzebę większej reprezentacji innych grup.
Kluczowe pytanie brzmi: czy można jednocześnie uznawać historyczne przywileje pewnych grup, nie unieważniając ich indywidualnych doświadczeń? Niektórzy proponują podejście oparte na uniwersalizmie – traktowanie każdego człowieka jako jednostki, a nie jedynie reprezentanta określonej tożsamości. Inni twierdzą, że bez uwzględnienia kontekstu społecznego dyskusja o sprawiedliwości jest niemożliwa. Jedno jest pewne – odrzucanie czyjejś opinii tylko ze względu na płeć, rasę czy orientację seksualną może prowadzić do głębszych podziałów, zamiast do konstruktywnego dialogu. A w świecie, w którym polaryzacja rośnie, znalezienie równowagi między empatią a sprawiedliwością staje się coraz trudniejsze.
*
Tak na marginesie, Wielka Brytania poszła już w ślady Stanów Zjednoczonych, o czym poinformował londyński korespondent radia Deon w Chicago, więc zadekretowano, że w Albionie od wczoraj są dwie płcie. Ciekawe, kiedy zrobi to Irlandia, a przecież wzoruje się na brytyjskich przepisach w stopniu wysokim.
Bogdan Feręc
Źr. The Irish Times/News Talk
Photo by Oleg Kukharuk on Unsplash