Komunikacja leży i nikt z tym nic nie robi

Wydaje się, że Irlandia działa bardziej z rozpędu, więc kiedy powstała, zaczęła swoją wędrówkę i tak się to wszystko pomaleńku toczy, co oznacza, iż funkcjonuje, ale tak nie do końca, a może bardziej bez przemyślenia.

Kiedyś nawet się zastanawiałem, jak Irlandczykom usprawnić państwo, a jest to całkiem proste w realizacji, bo należy złapać się hasła „włącz myślenie”. Nie, żebym zaraz nazywał ich bezmyślnymi, gdyż takiej intencji w ogóle nie mam, ale tak usiąść na pięć minut to jednak mogliby i się zastanowić już tak. Tym razem chciałbym zająć się transportem publicznym, albowiem z tego korzystam, a wciąż jednak jest to sprawniejszy sposób poruszania się po miastach niż własny samochód.

Ja oczywiście rozumiem, że przeciwnicy tego rozwiązania są większością społeczeństwa, jednak nie są takimi ze swojej winy, a ze względu na nieprzemyślane rozwiązania komunikacyjne.

O ile dobrze oceniam stan i połączenia tramwajowo-autobusowe w stolicy tej pięciomilionowej potęgi ekonomicznej, za jaką się Irlandia uważa, to w mniejszych miastach, nie mówiąc już o miasteczkach, całą sytuację mogę nazywać dramatem. Autobusy, jeżeli już kursują, to chyba bardziej dla wygody kierowców, a ich trasy ułożono w taki sposób, żeby utrudnić życie mieszkańcom. Pół biedy, gdy trzeba przejechać z któregoś z osiedli do centrum, bo to może nawet odbywać się całkiem sprawnie, ale już przedostanie się na drugi koniec miasta, stanowi często drogę przez mękę.

Co ciekawe, nie można w wielu przypadkach przejechać autobusem z jednego osiedla na inne, aby nie zahaczyć centrum, jak dzieje się to w przypadku Galway, a to właśnie miasto można podawać za przykład złych rozwiązań komunikacyjnych i to pod wieloma względami.

Na Old Dublin Road przygotowano, aby ułatwić przejazd autobusom, wydzielone dla nich pasy ruchu, ale nie, że zaraz po obu stronach drogi, więc albo taki pas jest po stronie jezdni wiodącej do centrum, albo w kierunku osiedli i parku przemysłowego. Oczywiście dużym ułatwieniem dla osób korzystających z komunikacji publicznej byłoby wykonie takich pasów w obu kierunkach jednocześnie, ale to jednak Irlandia i rzeczy oczywiste w Europie, nie muszą mieć tutaj miejsca.

Podobnie jest w centrum, choć nie ścisłym, a na uliczkach, które do niego prowadzą. Są wąskie, a do tego wszystkiego, część jezdni wydzielono na parkingi, co w sposób skuteczny blokuje ruch. Wielokrotnie, gdy mijają się autobusy, a nawet autobus z samochodem dostawczym, kierowcy muszą zwalniać do kilku kilometrów na godzinę. Jeszcze ciekawiej robi się w godzinach szczytów komunikacyjnych, kiedy te pradawne odcinki ulic może i spełniały postawione przed nimi zadanie, ale dawno już przestały.

Wówczas przejechanie 900-metrowego odcinka zająć może 50 minut i nie dzieje się tak od przypadku do przypadku, bo permanentnie. Czasami uda się pokonać rzeczony odcinek w normalnym tempie, ale to z kolei należy do rzadkości.

Kiedy autobus dowolnej linii przedrze się już do centrum przesiadkowego, a to mieści się na Éyre Square, rozpoczyna się bieganina. Teoretycznie rozkłady jazdy, bo przejrzałem je szczegółowo, ustawione są w taki sposób, aby dać pasażerom kilka minut na przejście do odpowiedniego miejsca postoju innej linii. Teoretycznie, albowiem opóźnienia w kursowaniu autobusów sięgają od kilku do kilkunastu minut, więc może się zdarzyć, że autobus, na który chce się zdążyć, właśnie odjeżdża.

Sama częstotliwość również woła o pomstę do nieba i ten zarzut kieruję bezpośrednio do rządzących, którzy nagabują nas, mieszkańców wyspy, byśmy porzucili samochody i stali się użytkownikami komunikacji miejsko-publicznej. Po takich słowach aż chciałbym zaprosić Radę Ministrów, żeby przez miesiąc sama używała dublińskich tramwajów i autobusów w drodze do pracy, a wtedy może zrozumieją, że przerwy pomiędzy kursami poszczególnych linii są zbyt długie.

Źle w mojej ocenie przygotowane zostały również rozkłady jazdy, o ile wziąć pod uwagę szczyty komunikacyjne, bo skoro poza nimi wozy pojawiają się co 15 minut, a w szczytach co minut 13, różnica to niewielka. Czasami jednak ktoś się przebudzi i na tydzień przed ostatnimi świętami Bożego Narodzenia Bus Éireann w godzinach największego ruchu pasażerskiego dublowało kursy, co niewiele, ale poprawiło całą sytuację.

Idźmy jednak dalej, a powoli w kierunku propozycji, jakie po tej całkiem sporej dawce narzekań powinienem dać w formie rozwiązań, bo nie można być przecież wyłącznym krytykiem bez chwili refleksji, skoro tę proponuję innym.

Bardzo podoba mi się rozwiązanie z Dublina, a jest przykładem, bo najczęściej tam przebywam, o ile opuszczam już Galway, więc chodzi o te czytniki Leap Card. To wręcz doskonały pomysł, na który czekam w stolicy zachodniego wybrzeża, a tylko dlatego, że znacznie przyspiesza wsiadanie do autobusu. W Galway bilet kupuje się u kierowcy, niezależnie od tego, czy płaci się gotówką, czy też właśnie kartą, czyli każdy pasażer musi zatrzymać się przy „drajwerze” i zeskanować kawałek plastiku, bądź za przejazd uiścić opłatę gotówką.

To zabiera czas i wsiadanie do autobusu kilkunastu osób, łączy się w takich przypadkach z kilkuminutowym postojem. Oczywiście to można to wyeliminować, gdyby tylko w Galway na przystankach pojawiły się czytniki kart magnetycznych. Brakuje mi jeszcze jednej rzeczy, więc mówiąc po łódzku migawki, a po polsku, gdyby ktoś nie rozumiał naszej gwary, biletu miesięcznego. Wówczas jeszcze bardziej ułatwiamy życie pasażerom.  

To wszystko jednak w żaden istotny sposób nie wpłynie na funkcjonowanie komunikacji publicznej w kraju, gdyż zmiany powinien doczekać się cały system, a jest też stosunkowo proste do wykonania i można czerpać ze światowych wzorców. Nie powiem, iż jest to sposób tani na początku, ale pamiętajmy, że Irlandia zawsze może przestać marnotrawić pieniądze na dziwaczne pomysły i zmienić się w kraj, w którym podstawą przemieszczania się będzie właśnie transport publiczny.

Na samym początku potrzebny jest jednak przegląd całego systemu, władze muszą w końcu się dowiedzieć, co konkretnie funkcjonuje nie tak, a i mieszkańcy powinni mieć możliwość zaprezentowania swoich potrzeb. Te nie są wygórowane, bo chcą już teraz sprawności działania, rozwinięcia ilości tras i częstotliwości kursów. Proste?

Tak, ale ja na samym początku uczyniłbym komunikację w miastach tanią, czyli jednorazowy bilet na przejazd w moim projekcie kosztowałby 1 €, natomiast ulgowy 50 centów. Załatwia się takim rozwiązaniem dwie kwestie, z którymi władze nie umieją sobie poradzić, a chodzi o zachętę do korzystania z tramwajów i autobusów znacznie większej ilości pasażerów. Stanie się to samoistnie, bo będzie tanio, a jednocześnie pokrywać będzie straty wynikające z obniżek cen za przejazd.

Mamy wówczas znacznie mniejszą ilość prywatnych samochodów na ulicach, a przynajmniej ich ilość spada o te, które odwożą uczniów do szkół, natomiast osoby pracujące blisko od miejsca zamieszkania, przesiadają się na tramwaj lub autobus.

W tym samym czasie uruchamiane są nowe linie autobusowe, by stać się dodatkową możliwością podróżowania dla osób pragnących swój samochód pozostawić w garażu, a może tylko obniżyć koszty dojazdów do pracy. Jak w przypadku Galway, uruchamia się również przynajmniej dwie dodatkowe linie autobusowe, oprócz tych, które pojawią się po zmianach w centrum przesiadkowym, więc będą wozić pasażerów po obrzeżach miasta. To z kolei daje możliwość ominięcia centrum, by z osiedli przemieścić się na uczelnie i do parków biznesowych, gdzie znajdują się firmy zatrudniające setki, a niekiedy tysiące osób. Nie będzie też niczym zdrożnym, aby Bus Éireann porozumiał się z największymi przedsiębiorstwami w miastach i uruchomił w wybranych godzinach autobusy, dowożąc im pracowników z całego miasta.

Tak dochodzimy do sytuacji, kiedy ilość samochodów na ulicach zostaje ograniczona, ale na tym nie może się skończyć, gdyż myśleć trzeba o mieszkańcach miasteczek i wsi satelickich, a o nich też trzeba pamiętać.

Tu jednak można użyć pomysłu, który został kilka lat wprowadzony, ale z realizacją było słabo, choć w okręgu dublińskim całkiem dobrze się sprawdza. Przygotować należy na obrzeżach miast strefy przesiadek, więc parkingi, gdzie prowincjusze zostawiać będą samochody i stają się użytkownikami komunikacji publicznej.

Powie ktoś, że to się nie sprawdzi, bo i tak, skoro przyjechał kilkanaście kilometrów, to pojedzie kolejne kilka. To całkiem możliwe, ale również tutaj można wprowadzić system „zachęt” więc ustawić bramki na wjazdach do miast i pobierać opłaty, dodam wysokie, aby z nich dofinansować transport publiczny. Kolejne bramki, choć ich forma może być całkiem inna, ustawiłbym w centrach miast, aby dać wybór mieszczuchom, czy chcą wjechać w ścisłą zabudowę i wąskie uliczki swoim samochodem, czy też za półdarmo podjechać tam autobusem.

To, o czym mówię, wymaga poważnych przygotowań i sporych nakładów finansowych, ale w konsekwencji stanie się czymś, na co wiele osób czeka, czyli uwolnieniem od korków oraz zatorów naszych miast. Naszych, tu pewne wyjaśnienie, a powinno się o nich tak właśnie myśleć, bo mieszkając w Dublinie, Cork, Galway, Shannon, Waterford, Sligo i wszędzie indziej, właśnie część naszych podatków przeznaczana jest na ich funkcjonowanie.

Z tych pieniędzy niemałe środki przeznaczane są też na wsparcie niektórych usług, jakie świadczy Bus Éireann, co z kolei może dać nam przekonanie, iż powinniśmy wymagać, żeby miasta były przejezdne, a transport publiczny sprawny, czyli całkiem inny, niż ma to miejsce w tej chwili.

Mam nadzieję, że kiedyś Irlandia to zrozumie i autobusy oraz tramwaje jeździć będą jeden za drugim, a i dowiozą nas wszędzie tam, gdzie powinny.

Bogdan Feręc

Fot. CC BY 2.0 Sharon Hahn Darlin

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
ZNAJDŹ NAS:
W Irlandii rośnie i
Zandberg: Karol Nawr