Jak wygrać wybory?
Przepis jest generalnie prosty i trzeba tylko przekonać do siebie odpowiednią ilość osób, co przekładać się będzie następnie na mandaty poselskie.
Zapyta ktoś, jak to zrobić, żeby tak się stało, gdyż w kampaniach wyborczych powiedziano już chyba wszystko, a i obiecano tyle, że teraz to tylko darmowe loty w kosmos pozostały do obiecania. No, jednak nie jest tak do końca, gdyż można postawić na uczciwość, powiedzieć prawdę i nie obiecywać niestworzonych rzeczy, byle tylko załapać się na poselski lub każdy inny rządowy stołek.
Po co więc gadać bez sensu, iż zależy na losie wyborców, skoro ma się ich tam, gdzie się ma oraz obiecywać, że się narobi tyle, że uuuuuuu. Bzdura, a tę widać z daleka, albowiem żaden kandydat nie kiwnie po wyborze na posła palcem, bo mu partia na to nie pozwoli.
Można jednak zastanowić się, gdzie jest władza realna, czyli schodzimy właśnie na poziom lokalny, a to ten powinien nas najbardziej interesować, gdyż chodzi o nasze wsie, miasteczka i miasta.
Jakość życia, a na tę składa się kilka czynników, więc podstawami będą, przynajmniej na tym najniższym poziomie, dostęp do rynku pracy, usług społecznych, dobra organizacja pracy urzędów i, co też jest bardzo ważne, skomunikowanie ze sobą różnych części miasta. O ile przedstawić to w sposób realny, nie mamić obietnicami bez pokrycia, nie szastać górnolotnymi hasłami, może się okazać, że nawet przeciwnicy prezentowanej opcji politycznej, zaczną się zastanawiać, czy przypadkiem nie powinni zmienić swoich dotychczasowych preferencji. Już to będzie sukcesem, który z całą pewnością można przełożyć na inną skalę, ale nie stanie się to od razu i bez ciężkiej pracy.
Powiedzmy sobie szczerze, sukces wyborczy powstaje w chwili, gdy naobiecuje się wielu osobom, iż będą miały pod zarządem partii lub grupy tyle, że nie będą wiedziały, co z tym szczęściem i apanażami zrobić. Jako wyborcy, wciąż dajemy się złapać na lep obietnic, ale i tu przytyk do elektoratu, który nie weryfikuje niczego, co wcześniej sprzedano nam, jako kiełbasę wyborczą. Można jednak popatrzeć na specjalistów w swoich dziedzinach, którzy czasami w przejrzysty, a czasami mniej sposób, prezentują programy, gdy chcą przypodobać się głosującej gawiedzi.
Cześć z nich idzie utartą już drogą, więc obietnicom nie ma końca, jak dzieje się to np. teraz w Polsce i prezes jedynie słusznej opcji deklaruje, że autostrady będą w naszej ojczyźnie bezpłatne i szaleć po nich będzie można do woli. Obiecał, powiedział, może nawet spełni swoją groźbę, ale ów nie powiedział, czy zrobi to w stylu władz komunistycznych, więc odbierając własność. Tak dla przypomnienia szeregowemu posłowi, jak zwykł się ów nazywać, część autostrad w Polsce należy do prywatnych inwestorów, czyli nie są państwowymi i nie można nimi zarządzać w dowolny sposób, choćby chciała tego największa z możliwych grupa wyborców oraz polityków. Poza tym mamy jeszcze jedną kwestię do omówienia, więc koszt takiej operacji, bo zniesienie opłat autostradowych, to obciążenie dla Skarbu Państwa, a straci podwójnie. Po pierwsze nie będzie już wpływów z opłat autostradowych, a po drugie, trzeba będzie łożyć na ich utrzymanie, więc również remonty i pracowników dbających o stan tych dróg. O ile dobrze pamiętam, Polska jest w niemałym deficycie wpływów, co spotęgować może ta akurat propozycja. Tak sobie pomyślałem, że może zamysł jest jeszcze inny, więc autostrady staną się za jakiś czas zbędne, bo te wszystkie „zielone” pomysły idą w kierunku, by odebrać, uczynić nieopłacalnym użytkowanie prywatnych samochodów. Tylko po co w takim razie czynić ukłony w stronę kierowców i darować im bezpłatne przejazdy autostradami? To się trochę kłóci.
Idąc jednak raz obraną drogą, czyli wygrać wybory, pamiętać musi ten, który chciałby coś osiągnąć, by dokładnie przyjrzeć się potrzebom mieszkańców, czyli stworzyć program na miarę potrzeb, ale też możliwości.
Gdybym stał się kiedyś w przyszłości doradcą jakiegoś ugrupowania politycznego, byłbym skłonny powiedzieć, że jeżeli chcą wygrać wybory lokalne, a następnie te do parlamentu, by w ostateczności stać się partią rządzącą, zalecałbym odejście od standardów politycznych, jakie są teraz stosowane. Tu zaznaczę, że niezależnie od kraju, w jakim prowadzi się kampanię wyborczą, bo ma to zastosowanie do całego świata. Słuchać głosu wyborców, spotykać się z nimi i utworzyć program, jaki oni wybiorą, jakiego oni chcą i jakiego potrzebują. Najłatwiej jest to zrobić na poziomie lokalnym, by następnie pokazać, o ile tak właśnie się chce, że politykę, można uprawiać w całkiem inny sposób, niż prezentuje się ona obecnie.
Istotne jest również, żeby dotrzymać słowa, co oznacza, że nie tylko program, jaki powstał na zamówienie elektoratu, będzie trampoliną wyborczą, ale będzie krok za krokiem realizowany. Wtedy i tylko wtedy, zacząć można zmieniać wizerunek polityki, można dać nadzieję na poprawę sytuacji, ale stać się również impulsem, który pobudzać będzie osoby gardzące polityką i ludźmi ją tworzących.
Proste? Tak. I powtarzam zazwyczaj w moich prywatnych dyskusjach z radnymi, posłami i senatorami, słuchajcie i róbcie to, czego chcą ludzie, a nie szef reprezentowanego przez was ugrupowania. Jest też ciekawostką, iż odpowiadają, że wsłuchują się w głos ludu, na co ja odpowiadam, że słuchają, ale nie słyszą, więc dociera do nich głos, ale nie treść. Reasumując, od lat jest tak, jak jest teraz, a z roku na rok rośnie grono osób, które zainteresowanie polityką odsuwają na plan dalszy, co otwiera drogę do zawładnięcia światem przez polityków bez żadnego merytorycznego przygotowania.
Bogdan Feręc
Grafika: CC BY-SA 3.0 Piotrus