Friendly Bistro w Galway – Opinia
Rzadko się zdarza, żebym pisał coś na temat gastronomii w Irlandii, a jeżeli już do tego dochodzi, musi to być coś wyjątkowego.
Od czasu do czasu napadnie człowieka, aby zjeść coś, co przypominać będzie dom rodzinny, zostawioną kilka lat temu ojczyznę, a nie ma specjalnej ochoty na gotowanie, więc musi znaleźć jakiś przybytek smakowej rozkoszy, by przypomnieć sobie nadwiślański smak.
Dzisiaj od rana chodził za mną schabowy z ziemniakami, ale tak specjalnie iść do sklepu nie miałem ochoty, przywlec połeć mięsa do domu, pastwić się nad nim tłuczkiem i smażyć.
Żeby zagłuszyć w sobie to nieprzeparte pragnienie schaboszczaka, wybrałem się do centrum Galway, bo to i dobrej kawy można się napić, ciastko zjeść, więc i ochota na tradycję przechodzi. Nie przeszła.
Wtedy przypomniałem sobie słowa mojego kolegi Dawida, konesera jadła i napoju, że kilka razy mówił mi już o pewnej polskiej knajpce, która nawiasem mówiąc, znajduje się jakieś 100 metrów od Studia Riverside Radia Wnet. Wracając z miasta autobusem, bo stawiam na ekologiczny transport, spojrzałem przez zapaprane błotem ekologiczne okno i ów przybytek był już otwarty, więc wkroczyłem doń pewnym krokiem, mając wytyczony cel, a tym był oczywiście schaboszczak z ziemniaczkami. Do tego zamówiłem bukiet surówek, by i zdrowia sobie dodać, ale bez przesady, bo i napojem imperialistów z Zachodu* miałem dopełnić obiadu.
Zamówiłem, siadłem przy wybranym stoliku, zaczęła się kuchenna krzątanina, a wyraźnie słyszałem, że schabowy nie jest jakimś wyciągniętym z folii badziewiem, bo świeżo przygotowywany. Ziemniaki były gotowe i dumnie spoczywały w podgrzewaczu, a tuż obok znajdowała się lada chłodnicza z surówkami.
Kiedy wszystko było już gotowe, miła raczej kelnerka, mówię raczej, bo mogła być też niemiła, przytransportowała to wszystko do stolika, który raczyłem okupować. Ziemniaczki posypane koperkiem, schabowy z lekka ociekający tłuszczykiem, uśmiechnięte, jak rozanielona rozmową z klientami kelnerka, surówki.
Uczta zaczęła się dokonywać i przyznam, że każdy kęs przenosił mnie coraz bliżej Polski, bo doznania smakowe były takie, jak w moim domu rodzinnym. Kotlet schabowy mile chrupiący – rozpływał się w ustach, podobnie, jak purée z ziemniaków, a surówki…
Tym trzeba chyba poświęcić nieco więcej czasu, bo było ich kilka. Była więc mizeria ze śmietaną, trafiona w mój gust smakowy, do tego surówka z pora, jakże łagodna swoją ostrością, ale były też buraczki z dodatkiem cebulki, więc pychota. Uzupełnieniem była surówka z kiszonej kapusty i to taka, jaką robiła moja mama. Była też surówka z warzyw mieszanych, również perfekcyjnie przyprawiona, czyli nawet gdybym chciał, nie mogę się do niczego przyczepić. O ile sobie przypominam, była jeszcze jakaś surówka, ale w szale konsumpcjonizmu gastronomicznego, jakoś mi umknęła, a może za szybko zjadłem, żeby zapamiętać. A już sobie przypomniałem… To była surówka z marchewki, soczysta i słodka z lekkim cytrynowym tłem, chociaż ja dodałbym tam odrobinę ananasa, który wyniesie to zwykłe warzywo na szczyty kulinarnej finezji.
Co do tego wszystkiego dodać, chyba tylko tyle, że zarówno mieszkańcy Galway, ale i przyjezdni, bezapelacyjnie powinni odwiedzić Friendly Bistro, ponieważ smaki przeniosą ich ponownie do Polski, a nie muszą już wtedy korzystać z usług Ryanaira, który może tylko marzyć, żeby na pokładach jego samolotów podawano takie rozkosze podniebienia.
Friendly Bistro to nie tylko domowe polskie obiady, albowiem o ile dobrze przejrzałem ulotkę reklamową, można raczyć się też pizzą, a o ile jest taka, jak podawany schabowy, nie będzie się równać z żadną inną w Irlandii.
Jaka pizza jest we Friendly Bistro, to dopiero sprawdzę, ale muszę odczekać kilka dni, bo porcja była zabójcza, więc ledwie doszedłem do domu, wypełniony radością jedzenia.
Polecam ten lokal, jak i zapoznanie się z ofertą Friendly Bistro oraz zachęcam do polubienia facebookowej strony tej doskonałej knajpki na gastronomicznej mapie Galway.
Teraz mogę się przyznać, że ten facet w zielonej bluzie z kapturem i nieodłącznym plecakiem, to byłem ja i nie była to moja ostatnia wizyta, a pamiętajcie, że „Jeśli więc czuwać nie będziesz, przyjdę jak złodziej, i nie poznasz, o której godzinie przyjdę do ciebie”. Księga Objawienia.
* W czasach świetności PRL-u, czyli Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, tak mawiano na Coca Colę, a że jestem już stary, to pamiętam komunistyczną Polskę.
Bogdan Feręc
Fot: Friendly Bistro