Site icon "Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Reklama
Reklama

50 najlepszych polskich albumów roku 2024, bez względu na style i gatunki: Czwarta Dziesiątka według Radia Wnet

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Gdy spoglądam na 2024 rok, to mogę z dumą powiedzieć, że był to czas wyjątkowy dla polskiej muzyki.

Radio Wnet – Muzyka warta słuchania NAJWAŻNIEJSZE ALBUMY ROKU 2024 – BEZ WZGLĘDU NA STYLE I GATUNKI – RADIO WNET 50. kilka czułości – „LAWENDA” 49. Olga Bończyk – „Wracam” 48. Uniatowski – „Uniatowski” 47. Niesamowita Sprawa – Zwykłe piosenki” 46. – 1

 Znaczące premiery płytowe, znakomita passa polskiego niezależnego rocka i muzyki rap / hip hop, wspaniałe debiuty w gamach różnych stylów muzycznych, odradzanie się mody na chodzenie na klubowe koncert, oraz wzrost liczny fanów słuchających Radia Wnet i Listy Polish Chart Radia Wnet red. Sławka Orwata świadczą o doskonałej kondycji rodzimej sceny.

W tym roku muzyka po raz kolejny połączyła pokolenia i przyciągnęła uwagę zarówno tych, którzy szukają klasycznych brzmień, jak i fanów nowoczesnych eksperymentów dźwiękowych.

Tomasz Wybranowski

    Tutaj do wysłuchania opowieść o najlepszych albumach roku 2024 Radia Wnet z czwartej „10”:



    40. Ranne Ptaszki – „W pełni”

    Drugi album zespołu Ranne Ptaszki to subtelna, ale dojrzała i odarta ze złudzeń opowieść o trudnym przechodzeniu od mroku ku światłu. Podróż ta z Martyną Kubiak (podpora wokalna, poetycka i kompozytorska grupy) jest pełna emocji i muzycznej intymności.

    Płyta ukazała się w połowie marca 2024 r. (przez dwa tygodnie była albumem Radia Wnet) i stanowi rozwinięcie konceptu rozpoczętego na debiutanckim „Świcie” (2017). Tytułowy utwór „W pełni” odnosi się nie tylko do księżycowego, onirycznego światła (jak tak to czytam), ale przede wszystkim do dojrzewania, przez które zespół prowadzi słuchacza, przemieniając trudne doświadczenia w siłę życiową.

    Album No. 2 Rannych Ptaszków łączy w sobie elementy jazzu, muzyki kameralnej oraz alternatywnego pop. Charakterystyczne są tu delikatne, ale pełne ekspresji aranżacje, w których kluczową rolę odgrywają instrumenty perkusyjne, kontrabas oraz kwartet smyczkowy.
    Obok Martyny Kubiak na albumie słyszymy efekt muzyczności Marcina Patera (wibrafon, marimba, gitara), Mateusza Szewczyka (kontrabas, moog), Patryka Zakrzewskiego (przy zestawie perkusyjnym i bawidełkami elektronicznymi) i Tomasza Machańskiego (perkusja).
    Na płycie odcisnął piętno także krakowianin Nikola Kołodziejczyk, aranżer kwartetu smyczkowego w składzie: Joanna Zagajewska, Łukasz Krusz, Kornelia Lewandowska i Nikol Latocha.
    „W pełni” to album pełen kontrastów – od mrocznych, onirycznych fragmentów po jaśniejsze, pełne nadziei melodie. Zespół stawia na subtelność brzmienia, gdzie delikatne aranżacje i zmysłowe wokale prowadzą przez różne emocjonalne krajobrazy. Nowością jest wprowadzenie kwartetu smyczkowego, który nadaje płycie klasycznej głębi i podniosłości teatru.

    Moi piosenkowi faworyci to „Jemnanoc”, otwierająca album oniryczna pieśń będąca apoteozą somnambulicznego życia po drugiej stronie luster. Piękna pieśń o tęsknocie oparta na wierszu Krzysztofa Kościelskiego.
    Kolejne faworyci to instrumentalny „Brzask” piękny most, który łączy bezkolizyjnie nocną i mroczną część płyty „W pełni” z jego jasną częścią. I jeszcze to wysmakowane sola kontrabasu, a także zapadające w serce „Bliżej siebie” i finalna „Cisza”.

    39. Dekoder – „Suspense” EPka

    Dekoder to duet polsko – ukraiński spod nieba Poznania, który łączy elementy alternatywnego rocka z osobliwym, mocnym brzmieniem. Wyróżnia się nietypowym połączeniem klasycznie brzmiącego pianina z mocno przesterowaną gitarą i „twardym” basem, co nadaje jej brzmieniu wyjątkowego charakteru.

    Dodatkowo kobiecy wokal, pełen emocji i ekspresji, stanowi kluczowy element ich muzyki. Frontmanka zespołu, Nastia Day to artystka o wszechstronnych umiejętnościach. Jej talent do tworzenia nastrojów i różnorodnych dźwięków sprawia, że muzyka Dekodera nabiera głębi i charakteru, a zespół wyróżnia się na tle innych formacji w tym gatunku.

     Na EP-ce „Suspense” znajdziecie cztery utwory wyczarowane przez Nastię Day (czyli Anastazję Dżyhryniuk), wokalistkę i instrumentalistkę i tajemniczego Kamila Dominiaka z gitarami, solową i basową, których wspiera na perkusji Walery.

    Choć zespół czerpie z różnych gatunków, takich jak alternatywny rock, indie czy post-punk, to wyróżnia się także swoimi unikatowymi aranżacjami, które sprawiają, że ich muzyka jest zarówno intensywna, jak i subtelna. Na mój muzyczn0 – redaktorski nos „Suspense” to zapowiedź wielkich rzeczy, które nadejdą już na ich dużym debiucie.
    Połączenie mocnych gitarowych riffów, subtelnych akordów pianina i wyjątkowego wokalu Nastii Day sprawia, że muzyka Dekodera jest pełna napięć, pasji i nieoczekiwanych muzycznych zwrotów akcji.  Duet ma potencjał, by stać się jednym z tych najbardziej wyróżniających się na polskiej scenie rockowo – mrocznej alternatywy.


    38. Reggaeside – „Momenty”

    „Momenty” to druga płyta zespołu Reggaeside, która ukazuje ewolucję grupy od debiutanckiego albumu „Szczęście” z 2017 roku. Na nowym wydawnictwie zespół z Nowego Miasta Lubawskiego, już w pełnym, bo siedmioosobowym składzie, zaprezentował bardziej dojrzałe i zróżnicowane brzmienie, łącząc reggae i ska z elementami funky, rocka i popu.

    „Momenty” to album, który podkreśla znaczenie przeżywania chwil, doceniania ludzi wokół siebie oraz skupiania się na tym, co naprawdę ma wartość i dzieje się DZISIAJ!

    Płyta jest bardzo zróżnicowana muzycznie – od pełnych wigoru piosenek, jak „Na szczyt” czy „Jasny cel”, przez balladowe utwory „Żyć pogodnie” i „Bracie żyj”, aż po bardziej zaskakujące momenty, takie jak „Czekolada i cynamon”. To nagranie brylowało na liście redaktora Sławka Orwata „Polish Chart”. Wśród utworów wyróżnia się singiel „Wyobrażenia”, który stał się manifestem zespołu.

    Reggaeside, w swoim charakterystycznym stylu, wciąż pozostaje wierny pozytywnemu przekazowi, a ich utwory balansują między zabawą, radością życia a głębokimi refleksjami. Zespół eksperymentuje z różnorodnymi gatunkami, wprowadzając do swojej muzyki elementy ska, reggae i pop, ale zawsze z zachowaniem swojej tożsamości co sprawia, że cała melodyczna polewa smakuje wyszukanie i świeżo!

    Całość sprawia, że „Momenty” to płyta, która zachęca do słuchania, zastanawiania się i cieszenia się tym, co w życiu jest naprawdę istotne. No i jeszcze nadzwyczajne covery tuzów brzmień pop i wykwintnego jazzu na bujano – regałową nutę!

    Reggaeside tworzą dwaj ojcowie założyciele zespołu Przemysław Olszewski i Mateusz Deredas, oraz Karol Olszewski, Remek Kreński, Jacek „Magik” Kopowski, Maciej Gburczyk i Robert Bracki.

    37. Bang Bang – „Ostatni Punkowiec”

    To pierwsza, ale nie ostatnia punkowa płyta w naszym corocznym zestawieniu. Po pięciu latach przerwy, zespół BANG BANG brawurowo powrócił z nowym albumem „Ostatni Punkowiec”. Piosenki z albumu, to efekt przemyśleń [po]post – covidowych, przede wszystkim o kondycji ducha, wyborów i bolączek Polaków lat 20. XXI wieku przez pryzmat członków Bang Bang – Bogdana Kozieła, Bogdana Roguckiego, Tadeusza Błaszaka i Piotra „Goryla” Wilińskiego, wokalisty zespołu.

    Mimo wagi i ciężaru tekstów, które brutalnie (ale potrzebnie) sieką rózgami hedonistyczne i nihilistyczne ego społeczeństwa, longplay to zestaw piosenek nostalgiczny i balladowy nie jest. Metafory tyczące takich tematów i idei jak samotność, agresja, wojna, przemijanie i wewnętrzny bunt potrzebują punkowego sznytu i muzycznej mocy.

    Goryl i reszta porzucają kontestację systemu i świata całego na rzecz opowieści o współczesnym człowieku i jego zapasach z życiem. Bo tak naprawdę i system, i świat tworzą ludzie i wzajemne ich asocjacje i korelacje. Wszelką zmianę trzeba po prostu zacząć od siebie.

    Teksty poruszają m.in. temat samobójczych myśli („Sznur”), bezmyślnej agresji („Masakra w klubie Disco” czy „Złe towarzystwo”) i wojna za naszą granicą („Wojna

    W muzycznej szacie Bang Bang z gracją połączył klasyczne brzmienie punk rocka z lat 70. XX wieku z nowoczesnym brzmieniem i realizacją dźwięku (współpraca z producentem Marcinem Mackiewiczem). Efektem jest album co punkowo się zowie, bo z pazurem, melodyjnością i sznytem tego zawiesistego acz rozkosznego brudku rebelii. No i jeszcze niezwykła wersja legendarnego „Luzaka”!

    36. DarkWind – „Piosenki nieCodzienne vol. 2” EP-ka

    Zespół DarkWind, po sukcesie krążka „Piosenki nieCodzienne” (o czym głośno i często było na antenie Radia Wnet, nie tylko z powodu piosenki „Płonie Paryż”), wydał drugą odsłonę tego projektu. Pięcionagraniowa EP-ka „Piosenki nieCodzienne vol. 2” utrzymuje podobny kierunek muzyczny, jak poprzedni materiał. To inteligentne i wciągające gitarowe granie z wyraźnym akcentem na teksty Michała Widyńskiego (gitarzystę formacji), które pełnią kluczową rolę w całym projekcie.

    Niektórzy krytyce twierdzą, że muzycy DarkWind – cytat: „nie szukają oryginalności na siłę, ale skutecznie oddają ducha klasyki rocka lat 80/90.”
    Ja twierdzę, że w oparciu o fundament rocka końca XX wieku gentlemani rocka z Knurowa (ukłony dla Hard Rock Cafe) definiują nową jakość polskiego rocka rozszerzając ją o swoją wrażliwość, niebanalne melodie i rozwiązania rytmiczne z ekspozycją niebanalnych metafor. Ich underground zachwyca i daje znowu wiarę w rockowe granie!

    Wystarczy wsłuchać się w przepiękną balladę – list „Powietrze”. To jedna z najpiękniejszych kompozycji roku 2024!
    Wyróżnię jeszcze piosenkę „Codziennie” z pięknymi smyczkami w tle, odważny w warstwie tekstowej czysto rock’n’rollowy „Marszałek foch” oraz „Życie to z Tobą podróż”, jeden z naszych radiowych częstoGrajów roku.

    Kris, Marcin Karel, Michał Widyński. Radek Halski i Dariusz Dudek potrafią przyciągnąć uwagę słuchaczy, którzy – tak jak Radio Wnet – poszukują muzyki pozbawionej sztuczności i kunktatorstwa mainstreamu, a nastawionej na wartość artystyczną. Panowie! Szacunek i tak trzymać!!!

    35. Miły ATZ – „ACID MORO”

    Miłosz Szymkowiak, znany jako Miły ATZ to jeden z najważniejszych dla mnie współczesnych polskich twórców. Jako składacz słów w wiersze twierdzę stanowczo, że współczesną poezję odnajdujemy wplecione w rytmy  hip hop i pochodnych gatunkowości. Miły ATZ w swojej trzeciej muzycznej solowej odsłonie „Czarny Swing” z powodzeniem przemyca swoje metafory w osnowie brytyjskich brzmień.

    Płyta obfituje w wysyp różnorodnych gatunków wyspiarskiej muzyki. Jest grime, UK garage, frazy dubstepu, jungle i gdzieniegdzie break beat – jednym słowem najszersza i przebogata paleta dźwięków.

    ATZ, działając pod producenckim aliasem Misza, przy współpracy z takimi artystami – piewcami brzmienia hip hop jak Miroff, Atutowy czy Kuba Więcek, stworzył intrygujący i bardzo interesujący zestaw utworów z utworem dla klasyki stylu, oraz rewolucyjnym chwilami, ekspansywnym, eksperymentalnym podejściem do produkcji.
    Długograj rozpoczyna się od dynamicznego nagrania „Światła”, które wprowadza w klimat 2-stepowego rytmu, a później Miły ATZ przechodzi do grime’owego „Na Rejonach” i zawiesiście basowego „Full Time Raver”, z gościnnym udziałem brytyjskiego rapera Snowy.

    Co mnie cieszy najbardziej, na płycie nie brakuje klubowych nagrań, jak „God Mode” (eksperymentalny, z połamanym i przebitym rytmem) i przestrzenny z funk’ującym basem „Mandala Splash” (gdzie gościnnie Cichoń, Pers i JupiJej).

    Miłosz – ATZ nie skupił się tylko na treści swoich wersów, celnie oddających naszą duszną współczesność, ale wykonał wielką pracę by precyzyjnie na bazie rytmów osadzić metafory, co w zbitce z wyspiarskimi brzmieniami dało bardziej niż świeże podejście do polskiego rapu.

    „Czarny Swing” to album, który w pełni oddaje brytyjską muzyczną estetykę, co Miłego ATZ na czołowej pozycji w kontekście nowoczesnego polskiego rapu, przy jednoczesnym i pionierskim rozszerzeniu horyzontów gatunkowych.

    34. Hypnosaur – „Undead Invaders Born to Die in a Maze” EPka

    Hypnosaur to warszawski zespół założony w 2017 roku, który zyskał rozpoznawalność dzięki swojej unikalnej mieszance rocka, metalu (nu metalu) i pop kulturalnych „poszumów i pobrzęków”. Debiutancka EP-ka „Illusion” (2019) i znakomity album „Doomsday” (2022) zdobyły uznanie, trafiając m.in. na pierwsze miejsca listy debiutów Radia Wnet.

    Formację poznałem dzięki mojemu przyjacielowi p. Mikołajowi Konopackiemu, szefowi i właścicielowi warszawskiej PraGalerii. I jestem mu za to wdzięczny, bowiem formacja Hypnosaur zaskakuje i prze naprzód!

    W 2024 roku zespół wydał nową EP-kę „Undead Invaders Born to Die in a Maze”, która łączy elementy rocka, metalizujących gitar, progresywnego podejścia do dźwięku oraz w dobrym stylu odwołania do popkultury, w tym filmów, gier i komiksów.
    W jednym z wywiadów na antenie Radia Wnet Bartosz Kulczycki (głos i klawisze) powiedział mi, że „zespół Hypnosaur uprawia jurassic rock.”

    Płyta, co prawda zawiera jedynie cztery nagrania, ale to prawdziwa esencja ich twórczości. Jest mocno, dynamicznie i do rzeczy! Utwory to według zespołu, który tworzą Bartosz Kulczycki (główny wokal i klawisze), Michał Siedlecki (gitara i chórki), Marcin Jastrzębski (bas) i Marcin Szóstakowski (perkusja), to

    naturalna ewolucja i rozwijanie stylu Hypnosaur.

    Bez względu na to czy jest to otwierający „Undead” (absolutny przebój), skąpany w mroku i klawiszowym kryzach „Born to Die” czy mający wiele twarzy „The Maze”, to nadal jest ICH jurassic punk!

    Prawdziwą ucztę melomana mamy przy wspomnianym już „Born To Die”, gdzie wehikułem czasu trafiamy do psychodelicznej Kalifornii z lat 60. i 70. XX wieku. W finałowym „The Maze” Hypnosaur serwuje nam prog rockowy wyrazisty ścieg z gotyckimi elementami. Małe arcydzieło!

    33. Yellow Horse – „Till I Die”

    Po kilku latach oczekiwania, od czasu premiery „Lost Trail” (2018) zespół Yellow Horse wydał swój drugi album – „Till I Die”, który jest muzycznym powrotem do korzeni, jednocześnie wnosząc świeżość i rozmach.

    Zespół spod nieba Strzyżowa (piękne Podkarpacie), znany jest z zamiłowania do brzmień lat 60-70. ubiegłego wieku. Serwuje pieśni ze sznytem southern rocka, bluesa i folku, co tworzy solidną bazę dla gitar, bluesowej refleksji rytmicznych rozwiązań, ale także dla mocniejszego brzmienia. Bo potrafią potężnie „przyłoić”!

    W porównaniu do debiutanckiego „Lost Trail” z 2018 roku, „Till I Die” brzmi pełniej, potoczyściej i bardziej przekonywująco, ale z zachowaniem tego co w herbie Yellow Horse: moc, surowość, energetyczność i autentyczność. Yellow Horse wielbię za te widoki gór Appalachów z elementami bluegrassowymi. Jest mandolina, banjo i flet, co nadaje płycie wyjątkowego kolorytu.

    Longplay „Till I Die” łączy klasyczne wpływy z nowoczesnym podejściem, a jego siłą jest organiczna szczerość, szacunek do klasyki, do której dochodzą swoimi ścieżkami jej muzycznego rozumienia, wreszcie i młodzieńcza, chwilami radośnie brawurowa żywiołowość. Wokal Pawła Soji (śpiewający basista), pełen pasji i charyzmy, sprawiając, że muzyka Yellow Horse jeszcze ostrzej zacina ostrogami. Chwilami jego śpiew staje się dodatkowym instrumentem! I choć zespół czerpie garściami z przeszłości, nie popada w banał ani konwencjonalność. Zamiast tego, oferuje rocka z duszą – nieprzesadnego, a zarazem pełnego nieoczekiwanych zwrotów.

    Najbardziej chwytającym utworem na płycie jest bez wątpienia tytułowy „Till I Die”, pełen mocy, który błyszczy niczym letnia burza. Jego przebojowość i siła ekspresji natychmiast przyciągają uwagę. Warto również zwrócić uwagę na kompozycję „Fugazi”, gdzie zespół eksploruje bardziej ledZepp’ove brzmienie, dając niezapomniany spektakl ze sceny klasycznie rockowego teatru. „Fugazi” to popis Jerzego Hajduka, który swoim wykonaniem dorównał wyczynom pierwszego rycerza rockowego fletu Iana Andersona (Jethro Tull).

    Ze zbioru 14 piosenek wymienię jeszcze „Pure Evil” ze znakomitą partią klawiszy Mateusza Krupińskiego, chwytliwym refrenem i gadającymi  gitarowymi, przebojowy, słoneczny „Endless Road” z cudną gitarą Dominika Cynara i ten mój ulubiony (ku nocnym rozmyślaniom), spowity w balladowości bluesa „Nobody’s Army” i z urzekającym piano Mateusza Krupińskiego. Ta piękna kompozycja bije wiele kompozycji Guns N’ Roses z czasów „Use Your…”.

    Yellow Horse dopełniają Mariusz Belcer (gitara akustyczna) i Robert Ziobro (perkusja). Tego albumu z przyjemnością posłuchałbym z winyla sącząc księżycówkę i myśląc o gwiazdach nad Appalachami.

    To płyta, która ma duszę, moc i sznyt, a jednocześnie zachowuje autentyczność, która jest dziś rzadkością na współczesnej scenie muzycznej.

    .WAVS, fot. Katarzyna Borelowska

    W zestawieniu witamy królewski gród Kraków za sprawą formacji .WAVS, o którym głośno było w Radiu Wnet za sprawą EP-ki „Sól” (Filip Sarniak ukłony!). Muzycznym credo opiera się na trzech filarach: surowym, szorstkim brzmieniu, niesztampowym i pozbawionym epigoństwa łączenia gitarowych gatunków rocka, oraz tęskne – jak mawiam – korespondencje do alternatywnej muzyki lat 90. XX. To wszystko znalazło ucieleśnienie na albumie, które w zestawieniu roku 2024 wylądował na miejscu 32.

    32. .WAVS – „Heavy Pop”

    „Jestem tu od lat
    Miotam się wśród fal
    Zaklęty w głaz
    Czekam, aż zgaśnie jedna z gwiazd”

    To pierwsze słowa otwierające album zespołu .WAVS i można je traktować jako dobre motto dla całej płyty HEAVY POP.

    „HEAVY POP” to czternaście piosenek o przesileniu życiowym, opowieść o dorosłym człowieku wciąż poszukującym swojej własnej drogi w świecie pełnym dróg i szans, ale przez to nastroszonego dylematami i zagrożeniami. Muzycznie jest to pasjonująca mieszanka alternatywnego rocka, grunge’u i nu metalu z nowoczesną produkcją i popową szlagierowością.

    “Od naszej debiutanckiej płyty minęło pięć lat. Pięć długich, ciężkich lat zawirowań na świecie, ale i w naszym zespole. To, że przełamaliśmy swoje fale i możemy dziś w końcu zaprezentować Wam naszą nową muzykę, to nie przysłowiowy „cud”. To efekt ciężkiej pracy, wielu wyrzeczeń, kompromisów i walki o nas samych, ale także niepowtarzalnych, cudownych chwil i pięknych ludzi, z którymi spotkaliśmy się przy jej tworzeniu.” – tak o powstawaniu albumu HEAVY POP pisze zespół .WAVS.

    Longplay „Heavy Pop” to lśniące gitariadami 14 utworów. Pierwszym heroldem zapowiadającym album był „Ons”, istna petarda, lśniąca się przebojową melodią. „Ons” zwiastował korektę z grunge’owej marszruty zespołu z czasów debiutu. Ale zestaw piosenek 12 + 2 intra najlepiej streszcza dynamiczny utwór „Od zagłądy”. To kwintesencja gatunku .WAVS „heavy pop” – rockowo, melodyjnie, mocno i radiowo!

    Są też balladowe tropy. W tym gronie „Ciary” i „Najsmutniejsze rzeczy”. Ale na specjalną uwagę zasługują dwa nagrania, które ukazują wypracowaną przez lata prób, osobistą stylistykę grupy, to poszukujące i ścinające wpół  gitarowe mody „Okrutnie” i pięknie opowiedziane z zaskakującym finałem „Kiedyś wszystko było okej”. Istny wulkan emocji. Na uwagę zasługuje także wieńczący ten znakomity album „Wspomnienia”.

    Sumując śpieszę z P.S., że album .WAVS „Heavy Pop” łączy surowość i emocjonalność grunge’u z nu metalem z dodatkiem chwytliwych melodii. Krakowianie niczego nie tracą ze swoich poszukiwań stylowości, która będzie tylko ich znakiem rozpoznawalnym, ani młodzieńczej emocjonalności i szczerości. Album godny laurów, nagród i tłumów na koncertach.  

    .WAVS tworzą: Maciej Kowalski (wokal), Grzegorz Szot (gitara), Karol Masternak (bas) i Jacek Dębski (perkusja).

    31. How We Met – „GoodAss Memories”

    Grupa pochodzi z Olsztyna i została założona w 2021 roku przez trzech przyjaciół: Oscara Jensena, Huberta Kobusa i Mikołaja Malickiego do których dołączył Mateusz Ozga. Połączyła ich pasja do muzyki, a ich celem stało się tworzenie brzmienia, które łączy melodyjny pop-rock z wpływami amerykańskiego punk rocka.

    Liderem zespołu jest Oscar Jensen, który pełni rolę wokalisty, gitarzysty, kompozytora i autora tekstów. Album „GoodAss Memories” to mieszanka punkowych wpływów z autorskim stylem grupy. Można tu usłyszeć klimaty znane z dokonań moich ulubieńców The Offspring, Green Day, Blink 182 czy Sum 41, ale kwartet How We Met nie boi się nadać tym brzmieniom klimatom własnego charakteru z domieszką polskiego zawadiactwa i humoru. Dlatego wielka szkoda, że zabrakło miejsca dla nagrania „Grała Na Gitarze”, chociaż przebojowy „Nie zgadzam się” nieco tę pustkę wypełnia.

    W zestawie piosenek Olsztynian w albumu wymienię obowiązkowo „New Information” i katastroficzny „Apocalypse”, którego Green Day – Oscarowi Jensenowi, Mikołajowi Malickiemu, Hubertowi Kobusowi i Mateuszowi Ozdze – może pozazdrościć!

    Choć to dopiero początek ich kariery, longplay „GoodAss Memories” jest dowodem, ze How We Met nie jest „dobrze zapowiadający się”. ale już na swojej gatunkowej półce nie ma sobie w Polsce równych i ma wielki potencjał.

    Debiut „GoodAss Memories” jest doskonałą bazą, aby zbudować silną markę i zdobywać serca słuchaczy nie tylko w Polsce, ale i za granicą.

    30. Coals – „Sanatorium”

    Duet Kacha – Katarzyna Kowalczyk) i Lucassi – Łukasz Rozmysłowski), po dwóch latach przerwy wydali nowy, już trzeci album „Sanatorium”, który zawiera 14 onirycznych piosenek. Coals zyskał popularność dzięki swojemu charakterystycznemu stylowi, łączącemu elektronikę z alternatywnym popem.

    „Sanatorium”, trzecia płyta Coals, jest nocną eklektycznie mieszanka gatunków. Odnajdziemy tchnienie (delikatne) rave’u, drapanie w ucho drum’n’bass z domieszką breakbeat. Kacha i Lucassi podkreślają, że

    „różnorodność bitów i inspiracji jest ich znakiem rozpoznawczym, bo Coals celowo unika muzycznej spójności.”

    To album z czternastoma mocno atmosferycznymi piosenkami, które wciągają słuchacza w subtelną grę. Tekstowo i symbolicznie (odsyłam do teledysków duetu) „Sanatorium” przenieść nas pragnie do świat utraconego. Może nie tyle do przeszłych zdarzeń, ale bardziej do tego, co jest absolutnie nieosiągalne. Każdy z nas jest trochę „Primabaleriną” i czytuje Miltona i Blake’a (to moje dopowiedzenie skojarzeniowe).

    Zmierzchowość i tkliwość tęsknot, dotknięcie dream pop znika na „Snatorium”.  Coals odcinają pępowinę od swojej przeszłości, aby odetchnąć nowymi brzmieniami. Stąd breakbeat’owe napięcie „Bataliji” czy hyper pop w „^.^ Bryzie”.

    Tekstowo na albumie „Sanatorium” dostrzegamy większą dozę mroku i introspekcji. Zespół bawi się obrazami – szyframi, co sprawia, że utwory nabierają wielowarstwowego znaczenia. Ściegi metafor, które maluje Katarzyna są zamglone, na wpół senne na wpół koszmarne. Ta niewyraźność sprawia, że nawet ja (+50) mogę słuchając „Sanatorium” wpleść nitkę swojej historii przypominając sobie dzieciństwo i etap dorastania. Tak jak estetyki rapu / hip hop także uczę się muzyki, którą prezentuje Coals.

    Słowa idą częściej za muzyką, ale bez nich nie miałaby ona sensu. Ta zagadkowość muzycznego bytu Coals zastanawia mnie i wciąż zadziwia, że chce się płyty posłuchać raz jeszcze. Od teraz inaczej będę spoglądał na galerie handlowe…  Nie wymienię żadnego nagrania ku zachęcie, aby płytę przesłuchać w całości (i to nie raz) od „Nowego świata” po finalne „Dzwony”.

    Tomasz Wybranowski

    © WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
    Reklama
    Reklama
    Reklama
    Exit mobile version